środa, 11 stycznia 2012

Miłość?

Miłość.
Najważniejsza.
Warta poświęcenia.
Dla niej można zrobić wszystko.

M. i K. pochodzili z sąsiadujących ze sobą miejscowości. Mijali się na gminnych imprezach typu dożynki i dyskoteki z zespołem przygrywającym "na żywo". Bywali w tych samych pubach. Ale poznali się u wspólnych znajomych w miasteczku na Podlasiu. Kilka spotkań. Pierwszy pocałunek. Regularne randki. Naturalne planowanie małżeństwa i rodziny. Ślub. Huczny, dwudniowy, bo takie robi się jeszcze na wsiach. I sielanka. Krótka, bo M. poroniła. Ale z pierwszy dzieckiem tak czasem bywa.

Ona dochodziła do siebie, on pracował, jeżdżąc za granicę. Początkowo mieszkali u jego rodziców. Ale to nigdy nie służy młodemu małżeństwu. Jej wuj w wiosce oddalonej o 30 km miał mały dom. Sam stary, bezdzietny, postanowił dom i działkę przepisać na M., córkę siostry. Chciał tylko tam mieszkać do śmierci. Nie był młodym uciążliwy. Tylko działka zbyt oddalona od asfaltowej drogi, bardziej w polach, ale dzięki temu spokój mieli zapewniony. M. i K. przy wsparciu obojga rodziców wyremontowali chatę. Z zewnątrz wyglądała jak zwykły dwuizbowy dom, ale w środku była dobrze wyposażona. W salonie plazmowy telewizor, laptop, w kuchni gazowa kuchenka i mikrofala, w łazience z granatowo-błękitną terakotą i glazurą stała duża wanna i mała automatyczna pralka. 

Ona poroniła po raz drugi. Ale nic się nie stało, ma rodzinę, siostrę, męża, wsparcie. M. lizała rany i szukała dla siebie zajęcia, on pracował w paru różnych miejscach. O etat ciężko, więc każda praca, także dorywcza w Niemczech i Belgii, była dobra. 
Młode małżeństwo na dorobku. Obie rodziny je wspierały. Ojciec K. pożyczył pieniądze na samochód dostawczy, od którego on zaczął tworzyć swoją firmę. Wszyscy dołożyli się do powstającego na działce od wuja domu. Będzie nowoczesny, z kominkiem w salonie, z zabudowanym poddaszem, z którego ‘skośnych’ okien będzie można nocą patrzeć w gwiazdy. Obowiązkowo z dużym tarasem, na którym rosnąć będą pelargonie. Fundamenty zalano. 

M. znowu w ciąży, tym razem wszystko układało się dobrze. Rodzina kibicowała. Rodzić miała w październiku, ale jeszcze we wrześniu poszli bawić się na weselu jej siostry. Było super. Nie tak sympatycznie, jak na ich weselu, ale i tak ładnie i smacznie. M. i K. wspominali swój ślub i wesele. Och, to był stresujący dzień, ale piękny. Najładniejszą fotografię oprawiła w ramkę i ustawiła na komodzie. Jeszcze kiedyś będzie tak szczupła, jak na tym zdjęciu. Tylko najpierw urodzi Anię. 

Październik. M. urodziła. K. przyjechał po nią do szpitala, zabrał z dzieckiem do domu. I zostawił. Po paru dniach zadzwonił, że wyjechał i nie wróci. Zakochał się. 

K. wyjechał z 19-letnią B. Poznali się na wrześniowym weselu. Ona była druhną, jego brat – drużbą. To nic, że ona młodsza od niego o 9 lat. W końcu oboje pełnoletni. Na Pomorzu mają święty spokój. Mogą wspólnie zamieszkać, bez zobowiązań wobec najbliższych.
Rodzice 19-latki przyjechali do jego rodziców błagać o interwencję u młodych. Ale co mogą zrobić? Zabrać dowód osobisty? Zbić? Nakrzyczeć? W końcu ‘uciekinierzy’ są pełnoletni. Ojciec K. chodzi wzdłuż pokoju i przeklina. Matka 19-latki popłakuje cicho. Są załamani. Ich dzieci nie chcą słuchać starych rodziców. Wiedzą swoje. Kochają się. I nikt inny ich nie obchodzi. 

Tymczasem M. sama zajmuje się niemowlęciem. Po paru dniach spędzonych w towarzystwie wspierających ją na zmianę bliskich, prosi ich o wyjazd. Na wsi zostaje z córeczką i starym wujem. Musi udowodnić, że choć załamana, da radę. Dobrze, że jesień, że nie musi wychodzić z domu. Tylko czasem zerka przez okno na podwórze, gdzie z ziemi wystają fundamenty jej wymarzonego gniazdka. Zerka też na wyświetlacz telefonu, który milczy.

Miłość.
Najważniejsza.
Warta poświęcenia.
Dla niej można zrobić wszystko.
Naprawdę wszystko?


      

7 komentarzy:

  1. Szybko nadchodzące, ciemne, zimowe popołudnia skłaniają do refleksji: Czym jest miłość? Czy to jest to ciepło w sercu kiedy mąż przychodzi zabrać dzieci? Czy ta przeciskająca się przez kardło kula kiedy zamykają się za nimi drzwi? L siedzi w pokoju i próbuje po raz kolejny poskładać do kupy świat, który rozleciał się parę dni temu niczym porcelanowy dzbanek wyrzucony przez okno na chodnik... Właściwie to zawsze czuła, że D odejdzie. Chociaż robiła wszystko żeby o tym nie myśleć, nie pamiętać jednoznacznych smsów w telefonie męża, pobrudzonych szminką koszul. Wszystko dało się jakoś wytłumaczyć. Przecież D był jej mężem, jej pierwszą miłością, ojcem jej dzieci. To prawda, że od pewnego czasu ich rozmowy stawały się coraz krótsze, bardziej nerwowe, coraz rzadziej siadali razem do stołu, coraz mniej zwracali na siebie uwagę. Ale mieli trójkę naprawdę wspaniałych dzieci. D kochał swoje dzieci. Zawsze był zły kiedy się miały urodzić ale potem brał je na ręcę i bawił się z nimi... chyba był szczęśliwy... a może nie... może nie miał innego wyjścia... Czy on też ją kochał? Czym była jego miłość? Czy to tylko duma, że się idzie z piękną, szczupłą dziewczyną za rękę? Czy spędzane razem noce? Radość ze wspólnego urządzania mieszkania? ... To ostatnie chyba nie - ulubiony mebel D miał wielki napis Samsung i dominował każdą chwilę którą D spędzał w domu. Tak czy inaczej coś musiałoby być między nimi skoro wbrew całej rodzinie wzięli ślub. Gdyby ktokolwiek mógł teraz dać K odpowiedź zrobiłaby wszystko, że Ł wrócił. Ale czy to ma jeszcze coś wspólnego z miłością? Czy poprostu chciałaby wiedzieć, że dzieci mają ojca, który zarabia na rachunki, jedzenie i zabiera ich czasem do kina? A może to tylko potrzeba dowartościowania jako kobiety? ... Albo tylko potrzeba bezpieczeństwa... Czym jest miłość? Kolejne łzy spływające po policzkach zdają się stanowić odpowiedź. Miłość to cierpienie, umieranie dla drugiej osoby każdego dnia... wybaczanie... Ale jak wybaczyć taką historię? Zdradę, upokorzenia... Prawdziwa miłość wybacza wszystko. Nawet jeśli nie wróci? L sama nie wierzy, że to pomyślała... Nawet jeśli nie wróci...


    Przepraszam znów :) Życie pisze samo przedziwne historie... Chyba zacznę faktycznie tego blog (chociaż nie ukrywam Twój jest bardzo inspirujący) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Opowieść szalenie ciekawa, tyle, że opisana mocno tendencyjnie. Nie zgłębiłaś Agnieszko istoty problemu, a samo pytanie postawione na końcu nosi znamiona oceny. Tymczasem sytuacja jest mocno skomplikowana i nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to, jak powinien zachować się człowiek. Wszystko zależy tak naprawdę od naszej dojrzałości emocjonalnej, zaangażowania w budowanie relacji obojga partnerów - ślub nie załatwia sprawy, nie powoduje, że możemy już przestać się starać - a także od siły uczucia. Nigdzie nie jest powiedziane, że przysięgając sobie dozgonną miłość, słowa dotrzymać musimy - to mocno idealistyczne założenie. Doskonale wiesz, że uczuć nie determinuje sfera intelektu, nie rodzą się w wyniku chłodnych kalkulacji, a często poza naszym udziałem, niczym instynkt. I nie mówię tu o pożądaniu, a uczuciu spełnienia emocjonalnego, które jest szalenie istotnym dla zachowania higieny sfery psychicznej. W opisanej historii brakuje informacji na temat chociażby depresji M., którą z całą pewnością przeżywała. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z czym to się tak naprawdę je i jak szalenie wielki wpływ ma na nas strój ludzi, którymi się otaczamy. Owszem, racjonalizując wypadałoby powiedzieć, że dojrzałość człowieka obliguje w takiej sytuacji do określonych postaw, tyle, że nie każdy ma świadomość, jak powinien zachować się w takiej sytuacji, tym bardziej, jeśli wcześniej nie mierzył się z tematem. A nawet jeśli, to bez doświadczenia klinicznego, również ciężko jest pomóc komuś wyjść z grajdołka. Nie wiesz tak naprawdę czy K. nie próbował ratować tego małżeństwa, wspierać żonę w trudnych dla de facto ich obojga chwilach. Nie wiesz, co ten facet przeżywał w środku. Z jednej strony świadomość odpowiedzialności za rodzinę, obowiązki zawodowe, byle tylko uciułać kasę na wymarzony dom, zapewnić im lepszą przyszłość, z drugiej pogrążona w rozpaczy żona, minorowe nastroje w domu. Trzeba być wyjątkowo silnym psychicznie, wyjątkowo osadzonym w swoim wnętrzu i wyjątkowo dojrzałym emocjonalnie, a przy tym posiadać trochę większą, niż podstawową wiedzę z zakresu psychologii, aby sprostać zadaniu w 100%. Być może K. próbował, tego już nie napisałaś, ale finalnie się poddał, bo przestał być zauważanym? Nie pomyślałaś o tym? Być może w wyścigu o dziecko nie było już miejsca dla Niego? Może żona dążyła z taką determinacją, próbując realizować swoje marzenia, że sprowadziła rolę swojego męża jedynie do reproduktora? Ludzie nie przestają kochać dlatego, że poznają kogoś innego, ale dlatego, że sami nie czują się kochani. To właśnie wtedy szukamy zamienników, substytutów, byle tylko poczuć spełnienie. Nie oceniaj Agnieszko człowieka, bo nie zdołał zmierzyć się z zaistniałą sytuacją - to tylko człowiek, zdolny do popełniania błędów. I błędem wcale niekoniecznie musiał być Jego romans, a na przykład to małżeństwo. Kolejna sprawa to fakt, czy nie czując się kochanym, nie czując się spełnionym, powinien tkwić w związku z osobą de facto obcą mu emocjonalnie, tylko dlatego, że łączy ich dom i dziecko? Czy miłość zawsze musi być poświęceniem i wiązać się z poczuciem straty? To są szalenie trudne kwestie i nie wypada opisywać ich w tak lakoniczny sposób. Kolejna sprawa to fakt, czy chciałabyś żyć z człowiekiem, który zdradził Cię emocjonalnie - nie mówię o zdradzie fizycznej - kiedy miałabyś świadomość, że jest z Tobą tylko z poczucia obowiązku, ale serce należy do innej osoby? Pamiętaj, że nie można nikogo zmusić do miłości - nie da się wymusić na nikim uczuć. Coś, co już się wypaliło de facto nie istnieje. Nie uczynisz z popiołu ognia, nieprawdaż? Chciałabyś spędzić z kimś życie w ten sposób, męcząc siebie i tego człowieka? Chyba w takiej sytuacji najlepszym jest, by pozwolić odejść komuś, skorzystać z pomocy psychologa, wyleczyć rany i zawalczyć o siebie, o swoje szczęście. Związki z poczucia obowiązku są de facto mocno krzywdzące dla obu stron - równie dobrze mogliby się przyjaźnić.

    pozdrawiam i jeszcze raz proszę, by nie oceniać!

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie zgłębiłam istoty problemy, to prawda. Ale na temat miłości mogłaby wyjść praca habilitacyjna, a i tak odpowiedź nie byłaby jednoznaczna... Ja się tylko zastanawiam... I lękam, ze historie lubią się powtarzać. PS Tendencyjnie, bo to mój blog ;)PS 2 Pozdrawiam i pisz bloga!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja sobię też pozwolę (Agnieszko - obiecałem sobie już ostatnio nie pisać więcej bloga w Twoim blogu więc będzie krótko) ale na zdecydowaną obronę! Opisana historia nie stanowi analizy psycho-fizycznej postaci i tak powinno zostać. Od początku ten blog stanowi opis wrażeń, odczuć związanych z dziejącymi się dookoła wydarzeniami i jako taki nie musi stanowić wielobiegunowego badania wszystkich występujących postaci. Tak. O miłości pisze się w sposób niejednoznaczny, pozwalający każdemu coś poczuć i coś zobaczyć, postawić siebie w dowolnym miejscu i znaleźć coś dla siebie... Poza tym, to oczywiste, że przy rozstaniach ludzi wina zawsze leży z każdej strony (jest ich więcej niż 5 i 18 bo każde wydarzenie pomiędzy dwojgiem ludzi coś oznacza i przekłada się w jakiś sposób na relację między nimi). Bądźmy więc wyrozumiali czytając literaturę inną niż naukowa i nie doszukujmy się wszystkiego czego w niej nie ma...

    Ufff... Miało być krótko... Autor tradycyjnie prosi o anonimowość ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Owszem na temat miłości można by długo, wręcz nieskończenie, bo tyle, ile typów ludzkich, tyle też zdolności do odczuwania pewnych doświadczeń w sposób indywidualny. Zgadzam się, że forma publikacji na blogu daje nam możliwość, a nawet obliguje do subiektywnej oceny świata. Dawniej blog z założenia był wirtualnym pamiętnikiem, później jego rola się odwróciła, a może poszerzyła, ale nie o tym chciałam powiedzieć. Często jest tak, że co na myśli, to i na języku - nie sugeruję, że w Twoim przypadku również, ale to o czym piszemy, w jaki sposób traktujemy dawne sprawy, odzwierciedla w dużym stopniu nasz światopogląd, chyba, że jest formą świadomej prowokacji, próbą ujęcia problemu i napiętnowania skutków, etc. I ja zasugerowałam nieśmiało, abyś po prostu w życiu co dziennym, nie oceniała ludzi poprzez pryzmat ich życiowych wyborów, skupiając się jedynie na dość powierzchownej stronie problemu, nie zgłębiając jego istotny. Bardzo często ludzie formułują swoje opinie i ferują wyroki bez przegryzienia się przez temat, bez wewnętrznej potrzeby zrozumienia drugiego człowieka i dzięki temu popadają w miałkość, przed którą Cię przestrzegam. :)

    Ps. Piszę bloga - kiedyś może się podzielę. ;)
    Ps2. Miłość jest mocno przereklamowanym uczuciem. Tak naprawdę to, co decyduje o tym, że ludzie ze sobą żyją, to nie tyle uczucia, co wspólny cel, wspólne pasje, zbieżny światopogląd, identyczna wrażliwość względem świata, etc. A miłość jest jedynie efektem ich dojrzałości. :)Buziaki i powodzenia w pisaniu bloga.

    OdpowiedzUsuń