wtorek, 10 stycznia 2012

Mezalians

Ona – pani magister w aptece rodziców, on – kurier. Ona – pani adwokat, on – młodszy od niej trener fitness. Podobno takie związki dziś, w XXI wieku, to wciąż…  mezalians. Gdy czytałam o nich artykuł w jednym z kobiecych magazynów, nie mogłam uwierzyć.

Jakie związki by nie były, zawsze znajdzie się ktoś, kto je oplotkuje: a to, że różnica wieku, a to, że ona zarabia więcej od niego, że on przed nią miał 15 innych,  że ona pewnie lubi jego pieniądze albo on leci na jej młodość. Albo – jak wyżej – że są z innych bajek.
Opinią złośliwej koleżanki z pracy lub wiecznie plotkującego kolegi po fachu (tak tak, mężczyźni potrafią) można się nie przejmować. Ale gdy najwięcej barier widzi (lub je stwarza) rodzina, to najczęściej boli. A opisane historie, w których rodzice kobiety odbierają jej pracę i mieszkanie, żeby z braku kasy wróciła do nich i rzuciła niezbyt dobrze sytuowanego kuriera, to doprawdy…. „ciekawe”.

Czy antropolodzy przewidzieli, że w cywilizowanym świecie dorośli ludzie będą pragnęli tak bardzo rządzić innymi i uzależniać od siebie dorosłe osoby rozumne? I nie mam na myśli Hitlera. Przedszkolakowi można (choć nie wiem, co na to Superniania…) zabrać miśka i nie oddać, dopóki łobuz nie posprząta swojego stolika, ale podobne traktowanie dorosłej córki... Z drugiej strony ukrywanie w mieszkaniu ubrań swego chłopaka, by rodzice podczas „nalotu” nie domyślili się, że tu mieszka, to kolejne nieporozumienie. Z takiego obrazka zadowolony może być tylko Dr. House.

I co potem? Wspólne kolędowanie przy suto zastawionym wigilijnym stole i fałszywe rozmowy? A może wyjazd na narty we dwoje i samotnie przez rodziców spędzone święta? Telefony raz na miesiąc, oschłe rozmowy, brak wizyt albo kontakt urwany w ogóle? Jeśli taka wizja przyszłości nie przeraża, to może choć świadomość, że plotki w bloku, w pracy i w rodzinie będą jeszcze większe, da do myślenia. I może doprowadzi do wybaczenia córce, która – o głupia i nierozsądna! – zakochała się w kimś nie z tej sfery…

AKr

PS Wokulskiemu i Łęckiej się nie udało (choć on robił, co mógł, by zbliżyć się do jej sfery, a stary Łęcki nie stał na przeszkodzie). Bohater Zapolskiej stchórzył i posłuchał Dulskiej (szkoda, nie że posłuchał rozumu przed seksem z Hanką). Na szczęście pan Darcy zmądrzał i Elizabeth mu uwierzyła, a pan Bingley też zdecydował się na pannę Bennet. Uff. Mezalianse sprzed dwustu lat były znacznie przyjemniejsze… Dziękuję ci, panno Austen, za ucieczkę z happy endem od szarej rzeczywistości.      

PS 2 Współcześnie jednak też mezalianse można pokonać: wbrew opiniom śmierciożerców i innych zwolenników Lorda Voldemorta małżeństwa mugoli (Hermiona) z czarodziejami czystej krwi (Ron Wesley) podobno są udane ;)

6 komentarzy:

  1. Bardzo lubię czytać co tu "wypisujesz". :-)
    Od zawsze zastanawia mnie ludzka skłonność do mówienia innym jak mają/powinni żyć i co dla nich najlepsze. Dziwne to bardzo, zwłaszcza kiedy takie sądy wypowiadają osoby, która same ze swoim życiem nie potrafią sobie poradzić. Ale zauważyłam też, że pouczający innych sami żyją w reakcji na nacisk otoczenia, a nie wg tego jak sami by chcieli.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kilka lat temu spotkałem dwoje bardzo młodych ludzi.O ile mnie pamięć nie myli właśnie skończyli matury i walczyli o ostatnie oceny żeby dostać się razem na wymarzone studia. Poza wspólnymi zainteresowaniami łączyło ich uczucie coraz rzadziej spotykane między młodymi ludźmi. W ich towrzystwie czuło się ulotną, delikatną woń magii przenikającą i łączącą ich postacie. Kiedy byli razem świat mógłby nie istnieć.
    Oddzielając ich fizycznie odległość wytworzyła między nimi szczególną więź. Długie godziny spędzane przy telefonie przepełnione były często ciszą, nie wynikającą wcale z braku wspólnych tematów. Tematy rozmów wydawały się nie mieć końca. We dwoje wszystko wydawało się warte równie dużo słów co milczenia. Czasem wystarczyło wymowne spojrzenie żeby zawrzeć wiele wyrazów. Różnili się tylko ... zamożnością (co za głupie słowo)... Jej rodzice prowadzili kancelarię notarialną i żyli bardzo dostatnio. Jego ojciec był nauczycielem, matka wykładowcą na uniwersytecie i co miesiąc borykali się z dotykającym wielu rodzin
    problemem - jak dotrwać do pierwszego następnego miesiąca. Dla młodych, zakochanych ludzi nie stanowiło problemu jednak jej matka przejawiała większe ambicje. Początkowa serdeczność w stosunku do wybranka najstarszej córki przeradzała się powoli wyraźną niechęć aż któregoś kwietniowego popołudnia on dostał nerwowy telefon, z którego wynikało, że jej rodzice chcą z nimi odbyć poważną rozmowę. Nie wiadomo było czego się spodziewać bo ani nie planowali wspólnego mieszkania ani nie spodziewali się dziecka... Rozmowa odbyła się "na neutralnym terenie" w eleganckiej restauracji gdzie bardzo eleganccy państwo zaproponowali najpierw chłopakowi kawę i nie zważając na kulturalną odmowę zamówili dla wszystkich colę, gdyż jak stwierdzili "nie jest dobrze widziane siedzieć przy pustym stoliku". Po wielu grzecznościowych i nic nie mówiących wstępach przeszli do sedna sprawy i oznajmili swojej córce, że nie widzą przyszłości tego związku a już najbardziej nie widzą swojej córki studiującej pedagogikę i że albo wybierze przyszłość ze swoim wybrankiem na własną odpowiedzialność albo zostawi chłopaka i pójdzie na sfinansowane przez rodziców studia prawnicze... Nikt nie wiedział co powiedzieć... Żyją dzisiaj daleko od siebie i wspominają chwile spędzone razem. Ona nie skończyła prawa, on pedagogiki... Nikt nie wie co myśleć....

    Przedstawione wydarzenia są prawdziwe. Autor prosi o anonimowość....
    Myślałem czasem droga Agnieszko czy nie zacząć pisać bloga ale ona była pierwsza...

    OdpowiedzUsuń
  3. Drogi Anonimowy, moze to niewlasciwe okreslenie, ale piękna historia. A pisanie jak widać dosyć sprawnie Ci idzie. Jeśli to czujesz, pisz... Ja też mam swoją(e) historie. Mi rodzice także zabronili spotykania się z moim lubym. Spotkalam sie z brakiem życzliwosci i z obrazami, a przecież go nie znają. W sumie trwa to nadal i powiem tak, na mnie dziala to wręcz odwrotnie, im bardziej nalegaja, tym mocniej ja sie angazuje. Moze to typowe... u nas to kwestia wieku i jego przeszlosci. Ale ja sie nie przejmuje rodzicami, bo sami nie sa przykladem udanego zwiazku, a obawy ich sa wynikiem nadmiernych wyobrazen i strachu przed bledem, w ktorym sami sie znalezli. Drogie dzieci swoich rodziców sami twórzcie własne historie!

    OdpowiedzUsuń
  4. "Drogie dzieci swoich rodziców sami twórzcie własne historie!" - to niezwykle trafna puenta i bardzo ładne clue tematu. Amen.

    OdpowiedzUsuń
  5. dzisiaj mazaliansem jest zwiazek : bogaty i biedny

    OdpowiedzUsuń
  6. ja mam 34 lata ...mój mąz ma 21... jesteśmy ze sobą dwa lata od półtora roku jesteśmy małżeństwem.. jesteśmy ze sobą bardzo szczęśliwi nie wyczuwamy różnicy wieku mój mąz jest bardzo dojrzały ,dopełniamy sie ,on mi daje szaleństwo jakiego nie zapewni mi juz facet w moim wieku bo nie wypada.. razem możemy wszystko!jest wspaniałym ojcem dla mojego 7 letniego syna ,teraz czuje ze żyję i w nosie mamy to co mówią inni ...dopóki nie wiedza po ile mamy lat jest cisza w momencie kiedy dowiadują sie o naszej różnicy wieku jest różnie ..ci co nas poznali sa normalni ci co nie zdarzyli krytykują ..rodzina mojego meża do tej pory sie z tym nie pogodziła jestem czarownicą która rzuciła urok na biednego chłopca i on wszystko robi wbrew własnej woli.. nikogo nie obchodzi ze mamy prawo decydować o sobie sami i że jesteśmy naprawdę szczęśliwi..

    OdpowiedzUsuń