Kiedy ostatnio wyszliście z kina, teatru czy z imprezy artystycznej w takim stanie ducha, że nie potrafiliście wrócić do rzeczywistości? Że wciąż byliście przy „tamtych” bohaterach, sytuacjach, miejscach? Że nurtowały was kwestie, poruszone przez aktorów?
„Bracia Karamazow” w przekładzie Cezarego Wodzińskiego i w reżyserii Janusza Opryńskiego (Teatr Provisorium) zrobili na mnie niesamowite wrażenie. Pytania o istnienie Boga i jego ewentualną zgodę na cierpienie maluczkich, pytania o diabła i nieśmiertelność, kwestie rozpustnego trybu życia, na który „wszyscy narzekają, a wszyscy tak właśnie żyją”, problem wolności i jej ceny – to dudni w uszach i nie pozwala zapomnieć. I jeszcze rola krwi, genów – determinują nasze życie, czy nie? Zmuszają do kochania rodziny czy wręcz przeciwnie („łatwiej kochać obcych, tych, których nie znamy…”)? Czy są wymówką dla naszych niecnych postępków? „Ja jestem Karamazow…”
Ach, i jeszcze trzy różne kobiety: biała, czerwona i niebieska. Każda inna. Jedna chce mężczyzny z problemami, by móc go uratować. Druga kocha i oszukuje, mami i mota. Trzecia skrzywdzona pragnie innej krzywdy, bo takiego życia jest nauczona. Czy my, kobiety, naprawdę nie potrafimy sobie życia ułożyć bezproblemowo, tylko same pakujemy się w kłopoty? Na ile dobre intencje mogą przynieść owoce głupich wyborów?
Do tego dobra gra aktorów (momentami widoczne przemęczenie, w końcu spektakl trwał prawie 3 godziny i był drugim tego dnia), ciekawa aranżacja przestrzeni i scenografii, trafnie dobrana muzyka (świetny akordeon czy harmonia podkreślające burze w rosyjskiej duszy; tylko tej muzyki było dla mnie za mało), dobre proporcje tragizmu, problemów i filozofii oraz dowcipu i żonglowania słowem. To sprawia, że po spektaklu nie można po prostu pójść do knajpy czy do domu i czytać kolorową gazetkę.
Trzeba myśleć. Mózg jest wymagający. Na co dzień używany do rozwiązywania zadań w pracy i pilnowaniu świateł podczas jazdy samochodem, każe nam skupić się na czymś ważniejszym. Wszak pytania o Boga czy sens naszego życia są ważne. A od takich rozważań na co dzień uciekamy. Bo jeszcze wnioski wyszłyby takie, że trzeba by postarać się, przemóc, sprężyć i zmienić swe życie. A przecież – nawet jak narzekamy – to nam wygodnie.
Lubię wydarzenia artystyczne, które zmuszają mnie do myślenia, które nie dają o sobie zapomnieć.
Na lubelskiej scenie teatralnej choćby i „Makbet” w reżyserii Leszka Mądzika i zabawna „Komedia Teatralna” wywołały emocje. Ale to obejrzana przed laty Wielka Improwizacja, wykonana przez niezwykle wiarygodnego Jacka Króla w „Dziadach”, sprawiła, że świata wokół siebie nie widziałam. To nie był teatr. Ja naprawdę byłam świadkiem zmagań Konrada, jego buntu wobec Boga, jego walki. Nareszcie naprawdę zrozumiałam Wielką Improwizację.
I takich przeżyć sobie i wam życzę jak najwięcej.
Podoba mi się ten wpis. Wądoł.
OdpowiedzUsuńjesteś bardzo mądrą kobietą...i za to Cię cenię. A w duszy gra podobnie...m
OdpowiedzUsuń