środa, 18 stycznia 2012

Bóg, diabeł, seks, kasa, wódka...


Kiedy ostatnio wyszliście z kina, teatru czy z imprezy artystycznej w takim stanie ducha, że nie potrafiliście wrócić do rzeczywistości? Że wciąż byliście przy „tamtych” bohaterach, sytuacjach, miejscach? Że nurtowały was kwestie, poruszone przez aktorów?
Mnie zdarza się to rzadko, dlatego każde takie wydarzenie jest cenne i odnotowuję je z lubością. 

„Bracia Karamazow” w przekładzie Cezarego Wodzińskiego i w reżyserii Janusza Opryńskiego (Teatr Provisorium) zrobili na mnie niesamowite wrażenie. Pytania o istnienie Boga i jego ewentualną zgodę na cierpienie maluczkich, pytania o diabła i nieśmiertelność, kwestie rozpustnego trybu życia, na który „wszyscy narzekają, a wszyscy tak właśnie żyją”, problem wolności i jej ceny – to dudni w uszach i nie pozwala zapomnieć. I jeszcze rola krwi, genów – determinują nasze życie, czy nie? Zmuszają do kochania rodziny czy wręcz przeciwnie („łatwiej kochać obcych, tych, których nie znamy…”)? Czy są wymówką dla naszych niecnych postępków? „Ja jestem Karamazow…”

Ach, i jeszcze trzy różne kobiety: biała, czerwona i niebieska. Każda inna. Jedna chce mężczyzny z problemami, by móc go uratować. Druga kocha i oszukuje, mami i mota. Trzecia skrzywdzona pragnie innej krzywdy, bo takiego życia jest nauczona. Czy my, kobiety, naprawdę nie potrafimy sobie życia ułożyć bezproblemowo, tylko same pakujemy się w kłopoty? Na ile dobre intencje mogą przynieść owoce głupich wyborów?      

Do tego dobra gra aktorów (momentami widoczne przemęczenie, w końcu spektakl trwał prawie 3 godziny i był drugim tego dnia), ciekawa aranżacja przestrzeni i scenografii, trafnie dobrana muzyka (świetny akordeon czy harmonia podkreślające burze w rosyjskiej duszy; tylko tej muzyki było dla mnie za mało), dobre proporcje tragizmu, problemów i filozofii oraz dowcipu i żonglowania słowem. To sprawia, że po spektaklu nie można po prostu pójść do knajpy czy do domu i czytać kolorową gazetkę.
Trzeba myśleć. Mózg jest wymagający. Na co dzień używany do rozwiązywania zadań w pracy i pilnowaniu świateł podczas jazdy samochodem, każe nam skupić się na czymś ważniejszym. Wszak pytania o Boga czy sens naszego życia są ważne. A od takich rozważań na co dzień uciekamy. Bo jeszcze wnioski wyszłyby takie, że trzeba by postarać się, przemóc, sprężyć i zmienić swe życie. A przecież – nawet jak narzekamy – to nam wygodnie. 

Lubię wydarzenia artystyczne, które zmuszają mnie do myślenia, które nie dają o sobie zapomnieć. 
Na lubelskiej scenie teatralnej choćby i „Makbet” w reżyserii Leszka Mądzika i zabawna „Komedia Teatralna” wywołały emocje. Ale to obejrzana przed laty Wielka Improwizacja, wykonana przez niezwykle wiarygodnego Jacka Króla w „Dziadach”, sprawiła, że świata wokół siebie nie widziałam. To nie był teatr. Ja naprawdę byłam świadkiem zmagań Konrada, jego buntu wobec Boga, jego walki. Nareszcie naprawdę zrozumiałam Wielką Improwizację.
I takich przeżyć sobie i wam życzę jak najwięcej.
 

2 komentarze:

  1. Podoba mi się ten wpis. Wądoł.

    OdpowiedzUsuń
  2. jesteś bardzo mądrą kobietą...i za to Cię cenię. A w duszy gra podobnie...m

    OdpowiedzUsuń