środa, 4 stycznia 2012

Ciąża nie jest chorobą?

Podczas rozmowy o pracę rekruterzy pytają: - Czy zamierza pan w najbliższym czasie zajść w ciążę? Absurdalne ma wydawać się zarówno takie pytanie do mężczyzny, jak i pytanie do potencjalnego pracownika. To fragment spotu w ramach kampanii społecznej. 

- Jakim prawem ewentualny przyszły szef może zapytać Cię o to, czy planujesz dzieci? – dziwi się P.
- To wyłącznie moja sprawa - żachnęła się K.
- To ja i mój mąż będziemy decydować o przyszłych dzieciach, a nie szef czy obowiązki zawodowe – wtóruje jej S.

Racja. Gdyby mnie ktoś o plany rodzinne spytał podczas rozmowy kwalifikacyjnej, to z moim temperamentem i niewyparzonym jęzorem, którym przysparzam sobie kłopotów, skończyłoby się awanturą. Ale z drugiej strony…

Świąteczny wieczór. Za stołem suto zastawionym wędlinami, sałatkami, rulonikami łososia z serkiem, śledziami i ciastem siedzi kilkanaście osób. Większość przed 30-tką. Pracujący. Większość – w prywatnych firmach – swoich lub nie, ale na tzw. samozatrudnieniu. Rozmowa schodzi na pracę.

- Gdyby wszyscy pracowali na umowę o dzieło lub zlecenie, płacili składki i codziennie starali się wypaść jak najlepiej, to by docenili pracę i zarobki – mówi ON. – A etat rozleniwia.
- Ale etat daje też bezpieczeństwo. Nie martwię się, gdy muszę pójść na chorobowe. I wtedy można zdecydować się na dziecko – wzdycha ONA.
- No właśnie, najpierw dużo starań, doszkalanie, solidne wypełnianie obowiązków, a gdy umowa na czas nieokreślony podpisana, można egoistycznie powiedzieć „teraz mogę zajść w ciążę”.
- Egoistycznie? Przecież to naturalna kolej rzeczy.
- Naturalną koleją rzeczy nazywasz to, że najpierw ktoś cię wybiera spośród innych, potem przez parę miesięcy przyucza cię do nowego miejsca pracy i nowych zadań, poświęca ci swój czas i dzieli się wiedzą, a gdy wreszcie może na ciebie liczyć i na twą samodzielność, ty idziesz najpierw na 6-7 miesięcy zwolnienia lekarskiego, potem na macierzyński, wreszcie na wychowawczy?
- No i co z tego? Moja ciąża, dziecko i rodzina są najważniejsze. Ty też byś chyba chciał, żeby twoja żona dbała o siebie i dziecko w ciąży, a przy okazji nie martwiła się o pracę i pieniądze?
- Oczywiście. Rodzina i zdrowie najważniejsze. Ale jeśli nie uszanujemy pracodawcy, to on na pewno następnym razem zastanowi się 3 razy, zanim zatrudni młodą kobietę w wieku rozrodczym.
- Ale to dyskryminacja!
- W dużej państwowej firmie może i bez problemu znajdzie się kogoś na miejsce ciężarnej czy młodej matki. W firmie prywatnej brak pracownika oznacza przydział jego obowiązków innym, którzy i tak swej roboty mają dość, albo zatrudnienie kolejnego pracownika i kolejne miesiące przygotowywania go do nowego stanowiska pracy i obowiązków. A to strata czasu i pieniędzy.
- Ale inaczej ludzie by się nie rozmnażali! A może kobiety powinny iść do pracy po 40-tce, po urodzeniu dzieci, by nie przysparzać kłopotów pracodawcy?
- A może planując życie rodzinne i zawodowe pomyśli się też o pracodawcy, nie kpiąc z niego i nie wykorzystując go perfidnie? Bo jak ty komu, tak on tobie. I więcej osób będzie skazanych na tzw. umowy śmieciowe.

Itp., itd.

Nie chcę, by ktoś zatrudniając mnie, pytał o plany rodzicielskie. Ale jeśli ja założę firmę, to będę zatrudniać w niej tylko mężczyzn. Hipokrytka ze mnie?

10 komentarzy:

  1. Hipokrytka? Raczej seksistka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest takie fajne słowo określające cechę, którą warto posiadać - odpowiedzialność ;-) Oglądałam kiedyś ciekawą rozmowę z właścicielakami niewielkich firm. Jedna w swoje wprowadziła ciekawe rozwiązanie. Nie pyta na rozmowie kawlifikacyjnej o plany rodzinne, a informuje jaką politykę w tej sprawie mają w firmie - cała załoga umówiła się, że będą informować się nawzajem kiedy planują powiększać rodziny, a jeśli zdarzy się niezaplanowanie to też informują się, tak aby móc przeorganizować pracę w firmie. Szczerze rozmawiają co i jak. Nawet mają takie specjalne większe fotele biurkowe, żeby ciężarne mogłby wygodnie siedzieć jeśli chcą pracować. Babka mówiła, że u niej się sprawdza, bo zespół lubi swoją pracę, czują się odpowiedzialni za utrzymanie firmy itd.

    OdpowiedzUsuń
  3. Biorąc pod uwagę ostatnie pytanie? -Tak. :) Moje dzieci, które wychowuję bez urlopów macieżyńskich i utrzymuję z jednej pensji będą w przyszłości pracować na utrzymanie wszystkich tych, którzy dzieci mieć nie chcieli (najczęściej z powodów finansowych). Kobieta, która została wyszkolona, przygotowana do jakiejś pracy wróci po urlopie i będzie z pewnością pracować tak jak tego się od niej oczekuje... a pieniądze na macierzyński nie idą przecież od Ciebie jako szefa (w tej hipotetycznej sytuacji) tylko z ZUSu - do którego mamy takie nazwijmy to święte prawo wpłacając do niego prawie tysiąc zł miesięcznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za komentarze. Naprawdę trochę się nad tym zastanawiałam, ponieważ mam wrażenie, że kobiety często (nie zawsze) autentycznie wykorzystują swój błogosławiony stan. Jeśli firma ma sensownych szefów i pracowników, to są w stanie wypracować takie metody, jak podane przez Agatę. Ale słyszałam o sytuacji, w której koleżanka prezeski małego przedsiębiorstwa prywatnego i jednocześnie jej podwładna po zajściu w ciążę kpiła z niej w żywe oczy i powiedziała, że długie miesiące jej w firmie nie zobaczą, a wychowawczy przedłużała i przedłużała... Chodzi mi nie o to, by ciążę planować pod pracę, ale by szanować także swego pracodawcę (jeśli on szanuje mnie). Inaczej to się może obrócić przeciw nam, kobietom, matkom (przyszłym ;).

    OdpowiedzUsuń
  5. Oczywiście. Mamy do czynienia z tak zwanym czynnikiem ludzkim i oczywiste jest że w określonej grupie zawsze znajdziemy jakiegoś złodzieja czy zboczeńca (albo kilku). Nie można jednak przyjmować za oczywiste, że każda kobieta w wieku rozrodczym postanowi wykorzystać swojego pracodawcę i uciec na niekończący się wychowawczy bo to nazywa się "stereotyp". :) Ja wierzę w ludzi z założenia chociaż nie da się ukryć, że nasze społeczeństwo jest strasznie zdemoralizowane i istnieje trend do przeciągania struny maksymalnie jak się da ale myślę, ze to się zmienia...

    OdpowiedzUsuń
  6. To wszystko co się dzieje jest z winy nie kogo innego, jak kobiet w ciąży. Oczywiście nie wszystkich. Z reguły kobiety te wykorzystują maksymalnie swoje prawa, czasem nawet "przeciągając strunę". Można by powiedzieć, że po to są właśnie prawa. Jednakże, nie można tak normalnie, po ludzku? A nie dowiedziała się, że w ciąży, już na zwolnienie lekarskie do końca trwania ciąży, a po porodzie kolejne i kolejne. Gdzie tu jest współodpowiedzialność za losy firmy? Bycie fair w stosunku do innych pracowników? "Jak sobie pościelesz, tako się wyśpisz..." mówiła moja babcia, tyle że nam - przyszłym matkom, los ścielą te obecne.

    OdpowiedzUsuń
  7. Moja koleżanka z pracy, która urodziła dziecko usłyszała od Szefowej "Nie rozumiem jak można iść na macierzyński?". Nadmienię, że dziewczyna pracowała do 8 miesiąca ciąży i nie korzystała z żadnych przysługujących jej przywilejów. Dziś potwornie się boi ,że nie będzie miała po co wracać do pracy.

    OdpowiedzUsuń
  8. Myślę, że problem jest złożony.. Ja na pierwsze dziecko zdecydowałam się mimo, że nie miałam stałej umowy o pracę. Z tego powodu nie przysługiwały mi żadne urlopy macierzyńskie, wychowawcze, czy inne. Jak się czułam już na siłach - brałam umowy o dzieło. Ale powiem jedno - jest to straszne uczucie, kiedy siedzisz w domu z takim 4-miesięcznym szkrabem i wiesz, że nikt na Ciebie nie czeka, że nie liczą się dla nikogo Twoje umiejętności, wiedza, aktywność - których przecież się nie traci z urodzeniem dziecka (nawet niektóre kobiety po porodzie czują się pewniejsze, silniejsze, są bardziej odpowiedzialne)

    OdpowiedzUsuń
  9. I jeszcze jeden przykład - też z mojego życia. Ostatnio trochę się udzielałam w pewnej - nazwijmy to - firmie: robiłam konkretne rzeczy na umowę o dzieło, służyłam swoją wiedzą, byłam zaangażowana... Powiedziałam szefowej, że jestem zainteresowana pracą w tym miejscu i otrzymałam odpowiedź, że być może, ale nic pewnego nie może mi powiedzieć. Po 3,5 miesiąca zadzwoniła do mnie z konkretną propozycją pracy na etat. Ucieszyłam się, że nie wiem, ona też wydawała się być zadowoloną z wizji współpracy ze mną. Ale w swej uczciwości przyznałam, że jestem w pierwszych tygodniach ciąży z terminem porodu na lipiec. I nie dostałam tej pracy.. To znaczy szefowa powiedziała, że musi się zastanowić, ale do dziś dnia się nie odezwała. Staram się rozumieć, ale gdzieś w środku boli, że na przykład lepszym kandydatem jest singiel/singielka po studiach. Dodam tylko, że w ciąży z pierwszym dzieckiem pracowałam do samego niemalże porodu. I tym razem też nie unikam działania, bo nie uważam, że ciąża to choroba.

    OdpowiedzUsuń
  10. I jeszcze odpowiadając na Twoje pytanie - myślę, że jesteś wygodna. Jako pracodawca miałabyś oczywiście do tego prawo.
    Wiem jedno - jeśli zostaję w domu, to zazwyczaj dlatego, że moje dziecko cierpi, jest chore, jest marudne z gorączki/kataru/biegunki. Nie z mojego widzimisię. Jeśli w pierwszej ciąży lekarz powiedział, że powinnam więcej leżeć - to wracając po zajęciach kładłam się do łóżka dlatego, że dziecko tego potrzebowało. Nie z mojego widzimisię. Matki najczęściej mają to zdanie wyświetlone z tyłu głowy "Moje dziecko tego potrzebuje."
    Nie wymagajmy od kobiet, by były mężczyznami.Nie o to chodzi w równouprawnieniu.

    Poza tym fajny blog :) Będę podczytywać z radością :)

    OdpowiedzUsuń