niedziela, 25 stycznia 2015

Chyra i Lublin w duecie, czyli idziemy na "Carte blanche"



Andrzej Chyra i AKr
(fot. M.Trembecki)
Wydawało mi się, że nic mnie tu nie zaskoczy.
Wydawało mi się, że wiem dużo o niepełnosprawnościach.
Wydawało mi się, że skoro znam ludzi poruszających się na wózkach, niewidzących, niedosłyszących, głuchoniewidomych i których dopadły różne choroby, to historia bohatera filmu „Carte blanche” nie zrobi na mnie wielkiego wrażenia.
Wydawało mi się. 

Na początku poznajemy 45-letniego Kacpra Bielika, nauczyciela historii w lubelskim liceum. Wiedzie spokojne życie. W dzień praca, w nocy obserwowanie nieba przez lunetę. Mieszka z matką. Nagle (czy z jego winy?) w wypadku samochodowym ona ginie i on zostaje zupełnie sam. Bo nawet szkolna klasa i gwar na korytarzach nie są w stanie zapełnić życiowej pustki. Tak, jest wieloletni przyjaciel (w tej roli genialny Arkadiusz Jakubik), który chce trzymać Kacpra w pionie jednocześnie nie pozwalając mu odlecieć od rzeczywistości, ale dla Kacpra to za mało. I trudno mu się dziwić. Utrata bliskiej osoby, jedynej albo jednej z najbliższych, boli. Ale los jest jeszcze bardziej okrutny. Kacper dowiaduje się, że uaktywniła się u niego choroba, której efektów cofnąć się nie da. Zwyrodnienie barwnikowe siatkówki (Retinitis Pigmentosa). Zaczyna widzieć coraz mniej. I zaczyna się martwić coraz bardziej. Czy da sobie radę? Czy z taką chorobą da się żyć? Czy nie wyrzucą go z pracy?
Po drodze zakochuje się w koleżance. Przypada mu wychowawstwo w klasie maturalnej. Mając dobry kontakt z uczniami próbuje pomóc paru łobuzom. I po chwili załamania postanawia zacząć grę w udawanie. Może nikt nie zauważy, że choroba postępuje? W końcu jest dobrym nauczycielem.

Gdy spytałam Andrzeja Chyrę, jakiego Kacpra w jego wydaniu zobaczymy na ekranie, usłyszałam:
- Zobaczymy człowieka ludzkiego. Człowieka z krwi i kości, człowieka z pasją, przerażonego, który walczy o swoje, który się poddaje...
I właśnie taką historię w filmie mamy – upadki i wzloty, pesymizm i optymizm. Ludzka, poruszająca opowieść. I to robi wrażenie.
Mimo wszystko film daje nadzieję: że można wyjść z problemów, że trzeba liczyć na przyjaciół, że nie wolno się poddawać. I to najpiękniejsze przesłanie filmu.
 Choć pewnie mocno konserwatywni i religijnie widzowie powiedzą, że nawet w dobrej intencji kłamać nie wolno. Nic a nic. A może są wyjątki?

Andrzejowi  Chyrze trudno nie uwierzyć. Gra w punkt. Nie szafuje gestami czy teatralnymi monologami. Nie macha, prawie nie krzyczy, tylko raz czy dwa przeklnie. Ale jest wiarygodny. Ma to coś w spojrzeniu, w ruchach głowy, w zamyśleniu, w milczeniu. Ekranowy duet Chyra – Jakubik wypada bardzo wiarygodnie.  Mamy zażyłość dwóch mężczyzn, zmagających się z różnymi problemami, ale od lat się wspierających. Do tego idealna w roli dyrektorki szkoły Dorota Kolak i – w małej, ale ważnej roli – Wojciech Pszoniak. Śliczna Urszula Grabowska i zdolni młodzi aktorzy jako uczniowie. I uroczy Lublin, który na dużym ekranie wypada naprawdę pięknie. Aż miło rozpoznać ulicę Okopową i Szopena z lotu ptaka, zakamarki na Olejnej, Ogród Saski, warzywniak koło KUL-u, widok nocą na zamek z Placu po Farze. I trolejbusy ;) Takiego obrazu Lublina w filmie rzeczywiście dotąd nie było.  

Czy „Carte blanche” ma jakieś wady? Jak na dramat obyczajowy jest filmem z ciekawą fabułą, poruszającym, wystarczająco działającym na nasze emocje poprzez historię i okoliczności. Jesteśmy w stanie utożsamić się z cierpieniem bohatera, choć większość z nas aż takich życiowych problemów nie miała. Wadą filmu w moim odczuciu jest zbyt mała siła punktów zwrotnych. Oprócz wspomnianego wypadku samochodowego (tu nie zdradzam fabuły, bo informacja ta jest choćby w materiałach prasowych i relacjach z planu zdjęciowego) widz wie, że choroby się nie powstrzyma. Z podawanych przez media informacji wiemy też, że postać Kacpra inspirowana jest prawdziwym życiem lubelskiego nauczyciela Macieja Białka. Możemy tylko zastanawiać się, co będzie z Klarą, co z Madejskim, co z polonistką i co się stanie, gdy tajemnica Kacpra się wyda. I nawet sytuacje w gabinecie dyrektorki czy po telefonie ucznia zaskakujące nie są. Ale brak mocno zarysowanych punktów zwrotnych jest (jak zauważyła znajoma) wadą wielu polskich produkcji.

Ładne zdjęcia, udany montaż, nienachalna muzyka, dowcip w dialogach – to atuty. A minusem niech będą jeszcze… kostiumy. Wyciągnięte swetry, garsonki i kiepski makijaż nauczycielek? Naprawdę? Moim zdaniem nauczycielki to jedna z najlepiej ubranych grup zawodowych w Polsce. Nawet jeśli stylistyka ta nie jest mi najbliższa, to podziwiam kolorystycznie dobrane zestawy, dodatki i pomalowane paznokcie.  A, no i jakoś wierzyć się nie chce, że podczas rady pedagogicznej nauczyciele zmieścili się przy paru stolikach i że aż tak zazdrościli nagłego wychowawstwa Kacpra. W tym miejscu pozdrawiam moje koleżanki z II LO im. K.K.Baczyńskiego w Świdniku! ;)

A na film „Carte blanche” trzeba wybrać się obowiązkowo.       

AKr

sobota, 17 stycznia 2015

Subiektywny ranking 2014 roku wg Agnieszki K.


Miniony rok był dla mnie naprawdę ciekawy. Choć 2013 nie przebije. Ale wydarzyło się w nim parę rzeczy – i w życiu zawodowym, i prywatnym – z których się cieszę. Małe i większe wybory, spotkania, rozmowy... Wiem, że to wszystko było „po coś”.
I czuję, że 2015 rok będzie rokiem zmian na jeszcze lepsze. Czego sobie i Wam życzę.  

***
Najlepsze książki: „Muzy Młodej Polski” lublinianki Moniki Śliwińskiej (o klimacie epoki i o siostrach Pareńskich, z których np. Zofię można rozpoznać na obrazie Wyspiańskiego, a do której wzdychał też – i nie został odrzucony – sam Witkacy), „Bolszewicy i apostołowie” Sylwii Frołow (błyskotliwie napisane biografie znanych Rosjan i zimowy, ostry klimat potężnego kraju), „Wschód” Andrzeja Stasiuka z trafnie oddaną atmosferą Lublina dziś i Lublina sprzed lat (dominuje szarość, zimno, więc do promocji miasta się jednak nie nadaje; ciekawe co by było, gdyby zaprosić do nas Stasiuka latem...)

Najlepsza i najpiękniej wydana książka: „Sońka” Ignacego Karpowicza – poetycka opowieść o piętnie historii, trudnym życiu w wiejskiej społeczności i marzeniach prostej dziewczyny (rzecz się dzieje na Podlasiu).

Najlepsze seriale: „Homeland” sezon trzeci (myślałam, że mnie już nic nie zaskoczy, tymczasem jeden z odcinków trzymał mnie w napięciu dosłownie od pierwszej do ostatniej minuty); wciąż interesująca “Żona idealna” (sprawy kobiet i feminizm w dobrym wydaniu) oraz bajkowy obraz w “Doktor Hart” (nierealne miasteczko, nierealni ludzie, ale takie baśniowe światło, że aż chce się oderwać od rzeczywistości).

Najlepszy serial komediowy: “Modern Family” - świetna komedia ze zróżnicowanymi bohaterami; śmiałam się głośno, nadrabiając kolejne sezony (to serial, który łamie stereotypy; powinien go zobaczyć każdy katolik i zwolennik PiS-u ;)

Najlepsze filmy: oscarowy “Witaj w klubie” (to nieprawda, że wystarczy schudnąć lub przytyć do roli, żeby film został zauważony; ta produkcja jest po prostu dobra!);  „Wilk z Wall Street” - staję się coraz większa fanką Leonardo Di Caprio.

Sposób na zepsucie wyjścia do kina: umówić się z dwoma kolegami na ten sam seans, w tym samym kinie. (odsyłam do mojego tekstu z 12 października „W kinie czy na filmie”)

Wyjazdy: Kasia policzyła, że w tym roku zaliczyłam… pięć krajów. Sama się zdziwiłam, ale okazało się to prawdą: najpierw urlop razy dwa (nadrabiałam brak ubiegłorocznego), czyli Francja i Monako (Lazurowe Wybrzeże jest cudne, a ekipa, z którą podróżowałam, jeszcze bardziej cudowna), Włochy (Florencja, czyli słońce, luz, aperitivo, słone lody pistacjowe, włoskie śniadania robione przez Agę, przekąski w Ogrodach Boboli, międzynarodowy klimat pozauczelniany, toskański pejzaż…), Białoruś (dziękuję Lubelskiemu Forum Organizacji Osób Niepełnosprawnych za uświadomienie, że to, jakie ułatwienia mają ON w Polsce, to szczyt marzeń za nasza wschodnią granicą, czyli… jest nad czym współ-pracować) i Hiszpania (Lokalna Grupa Działania „Krasnystaw Plus”, wyprawa rowerowa, hiszpańskie 'maniana' i desery).

Swojskie wyprawy: grzybobranie. W lasach janowskich urodzaj grzybów, że aż śnią się potem dorodne podgrzybki i prawdziwki, i kozaki czerwone...

Nietypowy sposób spędzania wieczoru podczas urlopu: skok przez płot cmentarza i szukanie grobu Gombrowicza. Bo wielkim pisarzem był. ;)

Propozycja nie do odrzucenia:
Pewien sympatyczny trener zachęca mnie do przyjścia na basen.
-Eee, ja słabo pływam - mówię
-To przyjdź, poduczę cię - przekonuje.
-Wolę fitness, z pływaniem u mnie gorzej... - tłumaczę.
-Tym bardziej przyjdź. W sobotę mam dyżur. Możesz byś bez kostiumu kąpielowego. Wtedy akurat trenuję z niewidomymi.

Wywiady: miałam szczęście rozmawiać z samym Allanem Starskim, laureatem Oscara za scenografię do „Listy Schindlera”; ciekawa rozmowa z uznanym twórcą animacji Mariuszem „Wilkiem” Wilczyńskim, no i Andrzej Chyra razy dwa. ;)
Z innej beczki: krótka rozmowa z sympatycznym ministrem Cezarym Grabarczykiem dotycząca tzw. konwencji antyprzemocowej, która uświadomiła mi, że politycy mówią jedno, robią drugie, wierzą w coś jeszcze zupełnie innego, a PR i działanie polityków nie idą w parze. Szkoda.

Najbardziej opłacalna strona mojej pracy:
-Proszę pani, ale ja już tyle razy dzwoniłam do radia i nasłuchuję, kiedy będą kolejne bilety na koncert, już kilka dni, od rana, no błagam panią... Co? Może w następnej audycji? Ale ja już nie mam siły tyle dzwonić... Nie znajdzie pani dla mnie jednego dodatkowego biletu na ten koncert? Proszę... Tak? Uda się?! Dziękuję bardzo!!! Jest pani wspaniała! W ramach podzięki różaniec za panią odmówię!

Wzruszenie: statystycznie im jestem starsza, tym wzruszam się częściej...Na przykład trzy razy płakałam podczas filmu „Służące”, wzruszałam się słuchając i oglądając koncert noworoczny z Wiednia, gdy orkiestra grała „Nad pięknym modrym Dunajem” (hmm, kiedyś na akordeonie potrafiłam zagrać coś Straussa), dobre uczynki dobrych ludzi, których na szczęście nie brakuje.

Naj(lepsza czy gorsza?) porada:
Kupiłam książkę, koszulkę, lampion na świecę... I jeszcze stanik, ładny, ale ze zbyt dużym push-upem.
-No co Ty! Nie istnieje takie wyrażenie, jak 'zbyt duży push-up'!

Połączenie przyjemnego z pożytecznym: praca podczas Festiwalu „Dwa Brzegi” w sierpniu, czyli dużo roboty, rozmów, stresu (zgodzi się na wywiad czy nie? zdążę zmontować na 13.00? czemu gość się spóźnia?), ale i przyjemność obcowania ze sztuką, smakowita kaczka, słońce, wiśniówka nad Wisłą.

Komplement: Czekam na przesyłkę z apteki internetowej. Wchodzi kurier z pudełkiem w dłoniach, więc żartuję: -Idą moje kremy, nareszcie będę ładna.
Na co kurier, obcinając mnie wzrokiem od góry do dołu, stwierdza poważnie:
-Nie jest tak źle.
*** I jeszcze komplement, wypowiedziany przez chłopaka podrywającego moją siostrę: -Posiadasz przepiękny uśmiech. ;) ;) :) Posiada.

Pocieszenie:
-Urocze dzieciaki - mówię
-A Ty myślisz o dzieciach?
-Yyy. Hmm. No tak, ale...
-Masz rację, nie warto się spieszyć. To decyzja na całe życie. Choć w naszym przypadku to już na pół...

Najczęstsza odpowiedź: nie wiem.

Najlepsza decyzja: udział w zajęciach w IBL PAN. Świetni ludzie. Świetne zajęcia. Będę lepsza i mądrzejsza ;) :) Jeszcze tylko chwila.

Nauka: 1) wrogów najlepiej stopować uprzejmością i dobrym słowem albo zupełnym brakiem reakcji na ich negatywne nastawienie do nas,
2) dystans do siebie: cóż, trzeba akceptować, że czasem liczy się drugi plan. I w ramach tego dystansu prezentuję Wam poniższą fotę jednocześnie ciesząc się, że na pewno nie zwrócicie uwagi na moje małe z niewyspania oczka, zmarszczki… ;)


Kończę ranking. Jeśli o czymś zapomniałam, dajcie znak. Dobrego 2015 roku! ;)