niedziela, 29 listopada 2020

Koń-Wół Świętego Mikołaja, czyli razem czynimy Dobro

Drodzy Przyjaciele i Znajomi!

Mikołajki tuż tuż!

Czwarty rok z rzędu o tej porze piszę do Was z prośbą i zaproszeniem do wspólnej mikołajkowej akcji. Zbliża się 6 grudnia i Święta Bożego Narodzenia. Pewnie wielu z Was planuje obdarować prezentami swoich najbliższych. Wiecie też, że nie każde dziecko dostanie prezent, choćby najmniejszy. Czasem jednak wystarczy parę złotych i dobre serce oraz czas, aby wywołać uśmiech u drugiego człowieka.

Dlatego po raz czwarty proszę Was, moją Rodzinę, Przyjaciół, Współpracowników i Znajomych, o wsparcie akcji mikołajkowej na rzecz dzieci uchodźców z trzech ośrodków dla cudzoziemców w Lubelskiem. Jeśli możecie – wzorem lat ubiegłych – proszę o wpłatę 20 zł. Przekazane przez Was datki zamienię w prezenty dla 170 dzieci uchodźców przebywających w Bezwoli, Kolonii Horbów i Białej Podlaskiej.
Z powodu pandemii ich sytuacja jest teraz szczególnie trudna. Są właściwie skazani na codzienne przebywanie w gmachach ośrodków. Tam jedne próbują uczyć się zdalnie (aż boję się próbować sobie wyobrazić, jak to funkcjonuje w realu), a inne, mniejsze, uczepione są maminej spódnicy i… przeszkadzają starszym. Teraz i tak jest lepiej, niż wiosną – mówiła mi wolontariuszka Centrum wolontariatu i tegoroczna koordynatorka programu „W drodze” Magda. Ośrodki są otwarte i mogą z nich wyjść choćby na spacer, a wiosną, podczas pierwszego lockdownu, było zdecydowanie trudniej. Jednak pieniędzy i wtedy, i dziś mają niewiele. O atrakcyjnych prezentach dla dzieci z jakiejkolwiek okazji trudno w sytuacji uchodźczych rodzin w ogóle mówić. Co ważne: to rodziny, które w innych krajach, zwłaszcza w Czeczenii (najwięcej rodzin), ale i w Gruzji czy na Białorusi, żyły raczej normalnie. Tzn. miały dobrze wyposażone domy, książki, kolorowe piłki, brokatowe długopisy czy wypasione zabawki dla dzieci. Uciekając z całą rodziną z miejsc, w których groziła im lub ich bliskim śmierć czy tortury, zdecydowali się zostawić to i szukać lepszego miejsca do życia za wszelką cenę. 

Polska nie dla wszystkich jest rajem, wielu chciałoby pojechać dalej, do Skandynawii czy do Belgii, ale z powodów formalnych niektórzy utknęli tu na kilka lat. I bez względu na to, co myślimy o tych decyzjach, bez względu na to, jaki mamy stosunek do kwestii uchodźczej w ogóle, dzieci nie są niczemu winne, a potrzebują szczególnie dużo wsparcia, uwagi, miłości. Jeśli mają oboje rodziców ze sobą - to już bardzo dużo. Nie wszystkie mają tyle szczęścia. 




Ośrodki zapewniają dach nad głową czy jedzenie (od poniedziałku do piątku gotowe obiady, a w soboty i niedziele mieszkańcy gotują sami), ale z symbolicznego wręcz kieszonkowego, które dostają, na zabawki tych rodzin po prostu nie stać. I to się nie zmieni, bo póki co legalnie – bez statusu uchodźcy – dorośli pracować nie mogą. 
Wolontariusze odwiedzają ośrodki i organizują czas dzieciom i młodzieży, uczą ich polskiego czy polskich zabaw (co widzimy na zdjęciach), ale w czasie pandemii to także utrudnione. Dlatego tym bardziej proszę Was o wsparcie akcji mikołajkowej, którą chyba już i ja, i kilkadziesiąt osób, możemy nazwać „naszą” akcją mikołajkową :) 

20 zł – to  raptem dwa kubki kawy, butelka Carlo Rossi, pół książki, prosta pizza czy pół miesiąca dostępu do Netfliksa. W moim odczuciu to kwota, którą świadomie można bez większego uszczerbku na domowym budżecie odłożyć na coś ważnego, nawet kosztem jakiejś przyjemności. I do tego chciałabym Was zachęcić. Te 20 zł dla nas mogą nie być większym wydatkiem, a dla tych dzieciaków będą dużą dawką radości. 

W ubiegłych latach wiele osób zaskakiwało mnie większymi kwotami: 50 zł czy 100 zł nie były rzadkimi przypadkami, a zdarzały się nawet większe przelewy. Ale w tym pandemicznym roku chyba większości z nas jest szczególnie trudno, dlatego proszę Was właśnie o te symboliczne 20 zł, które będą także wyrazem solidarności i życzliwym gestem, czego nam bardzo potrzeba na co dzień. Moi Drodzy, nie czujcie się zobowiązani wpłacać dużo więcej, tak jak wielu z Was zrobiło w ubiegłych latach. Wierzę, że po prostu dzięki zaangażowaniu i systematyczności i tak uda nam się w ciągu kilku dni mimo wszystko zebrać potrzebną kwotę i zrobić paczki godne Św.  Mikołaja znanego też jako Died Moroz ;) 


Co kupujemy w tym roku? 
Trzeba zrobić 170 paczek. Dlatego kupujemy: zwykłe karty do gry (dla najstarszych dzieciaków), karty Piotruś i Memo (dla średnich) i gumowe piłeczki dla maluchów. Dla wszystkich dzieci – zestawy czterech kolorów ciastoliny. Chodzi o to, żeby dostały coś, co zabije im czas, czym się będą mogły bawić razem z rodzinami czy z koleżankami i kolegami. Cena tych rzeczy w sumie – dzięki zniżce w Hurtowni Toys – to ok. 1500 zł. I to kwota, którą chciałbym z Waszą pomocą zebrać do czwartku 3 grudnia 2020 r. (najpóźniej). Jeśli uda się zebrać więcej, kupimy jeszcze kredki i bloki rysunkowe. Centrum Wolontariatu dostało od jednego ze sklepów małe pluszaczki, a studenci Politechniki zbierają słodkie batony. 
Ech, pamiętacie, jak 4 lata temu zaczynaliśmy od zakupu… kokosowych wafelków Princessa? To było marzenie dzieci…. Nie lalki, samochody na baterie czy smartfony (oj, chcieliby je także i to bardzo), ale kokosowe princessy. Aż się chce płakać, jakie marzenia maja dzieciaki... 

Dziękuję Wam za dotychczasowe i za tegoroczne wsparcie. Za zrzutkę, dopytywanie i zaangażowanie. Dla mnie prywatnie to też ważne wiedzieć, że wokół są dobrzy ludzie, na których nie tylko ja mogę liczyć. Mam nadzieję, że Wy też czujecie tę wspólnotową siłę!

Aha. Pieniądze zbieram do czwartku rano, tak jak wcześniej: do puszeczki, którą będę mieć ze sobą w radiu, i na konto (numer konta niezmienny od kilku lat, mogę podać w prywatnej wiadomości). Będę raportować szczegóły, łącznie z fakturami 😊 Zbiórka nie jest publiczna w dosłownym tego słowa rozumieniu. To akcja, do której zapraszam Rodzinę, Przyjaciół i Znajomych. Jeśli - Drogi Czytelniku - chciałbyś pomóc w akcji mikołajkowej w inny sposób, po prostu skontaktuj się z Centrum Wolontariatu w Lublinie, oni wyjaśnią, co i jak. 
Dziękuję!

Agnieszka Krawiec



sobota, 21 marca 2020

Pokazucha, czyli co wiemy o Gruzji

Smaczna kuchnia, kolendra dodawana prawie do wszystkiego, sok z granatów i wino, dużo wina. Toasty i biesiadowanie. Góry i piękne krajobrazy. Takie skojarzenia najczęściej mamy z Gruzją. Ale Gruzja to kraj, który – jak każdy – boryka się z różnymi problemami. A może tam te problemy są  jednak… większe? A może my je wyolbrzymiamy i niepotrzebnie oceniamy z perspektywy liberalnej, nowoczesnej Europy?
Fot. Monika Czapka/Dom Słów
Gruzja to państwo, w którym patriarchat ma się doskonale. Codziennością wielu rodzin jest przemoc domowa. Kilkunastoletnie dziewczynki wciąż są porywane i zmuszane (często jednak za zgodą ich samych i ich rodzin) do wyjścia za mąż. Aborcja traktowana jest jak antykoncepcja. I w miastach, i na wsiach doskwiera ubóstwo, choć wielu Gruzinów na kredyt kupuje najlepsze auta i ajfony. Do tego wykluczanie z życia społecznego osób homoseksualnych czy osób z  niepełnosprawnościami. Może brzmi to jak duże uproszczenie, ale w książce „Pokazucha. Na gruzińskich zasadach” Stasia Budzisz, która od kilkunastu lat bywa w Gruzji i tam też pracuje, udowadnia, że choćby przemocowe traktowanie kobiet jest realnym i potężnym problemem, często – niestety – akceptowanym przez społeczeństwo, nawet przez na przykład… rodziców dziewczyny. I właśnie o tym rozmawiałyśmy w Domu Słów, podczas marcowego spotkania w cyku "W stronę reportażu".

Konkretne historie Gruzinek i Gruzinów, pokazanie, jak w praktyce wygląda gruzińska tradycja, jak układają się relacje społeczne, a do tego dane statystyczne. Ponoć niektórzy zarzucają Stasi Budzisz, że te liczby i procenty utrudniają odbiór reportaży, ale moim zdaniem to jest siła jej książki. Bo inaczej łatwo można zarzucić, że dana historia jest wyjątkiem, że to nie może dotyczyć kilku czy kilkunastu kobiet, a co dopiero setek czy nawet tysięcy… A jednak! Te statystyki i procenty podczas czytania często mnie, z polskiej, europejskiej i katolickiej perspektywy zatrważały, a jednak konkretne liczby połączone z osobami przerażały mnie jeszcze bardziej. Dla przykładu: „Inga ma 39 lat i zrobiła 15 aborcji. Jej 23-letnia córka – 2, a mama – 40. Inga: […] -Wepcho nie chce ze mną dzieci, no i nie chce słyszeć o prezerwatywach, jak każdy gruziński mężczyzna. Tabletek nie biorę, bo po nich się tyje i są niezdrowe.”

Kwestia zarobków: „W 2015 roku kobiety zarabiały średnio 65-66 procent tego, co mężczyźni, nawet w takich sektorach jak edukacja, hotelarstwo czy gastronomia”. Żaby nie było: książka nie jest o dobrych kobietach i złych mężczyznach, ale „płeć w Gruzji ma znaczenie”, dlatego jest ważnym odniesieniem. I jeszcze cytat: „Merabi, 36-letni pracownik firmy ubezpieczeniowej w Tbilisi: -(…) Od zawsze myślałem sobie, że spotkało mnie wielkie szczęście, że w tym kraju urodziłem się mężczyzną. Nie jest powiedziane, że jest nam łatwo, ale na pewno nie jest tak trudno jak kobietom. Patrzę na moją dziewczynę, siostry, mamę, babcię i nie chciałbym tak żyć, choć pewnie do wszystkiego można przywyknąć.”   
Fot.  Monika Czapka/Dom Słów

Opowieść nieco ponad 30-letniej Sofiko, która po wypadku autokaru porusza się na wózku inwalidzkim, oburza i porusza jednocześnie. Wyobrażasz sobie, że pracownicy baru czy restauracji nie chcą przed tobą otworzyć drzwi, żeby zmieścił się w nich wózek, na którym się poruszasz? No bo czy osoba z niepełnosprawnością może w knajpie pić piwo? Sofiko powiedziała Stasi Budzisz: „-Na zugdidskim bazarze nie byłam jakieś siedem lat. Ile można słuchać (…) ‘taka młoda dziewczyna, a na wózku!’, czy ciągle odpowiadać na pytania, co się stało. Tak, jestem na wózku. Ale czy muszę się wszystkim tłumaczyć? Nie potrzebuję litości, ona mnie nie uszlachetnia. Dla ludzi to szok, że się nad sobą nie użalam. Im byłoby łatwiej zaakceptować mnie i mój wózek, jeśli widzieliby mnie w oberwanej sukmanie, biedną, proszącą o pomoc.” Oficjalnie osób z niepełnosprawnościami w Gruzji jest garstka, jakieś 3 % - pełnych danych nie ma, bo wciąż w wielu miejscach niepełnosprawność to wstyd i takie osoby nie wychodzą z domów.

Stasia Budzisz dużo czasu spędzała w Gruzji i dopiero po kilku latach regularnych przyjazdów zaczęła poznawać tę Gruzję prawdziwą, domową, tę nie na pokaz. Próbując zrozumieć tamtejszą mentalność rozmawiała i rozmawiała, z Gruzinkami i Gruzinami, zbierała dane, szukała odpowiedzi na pytania w dokumentach światowych i europejskich organizacji pozarządowych oraz w prasie i archiwach. I tak powstała „Pokazucha”.

Fot. Monika Czapka/Dom Słów
O gruzińskim stylu życiu na pokaz mówi też w książce Merabi, stąd ten tytuł: „Cała Gruzja jest pokazuchą (pokazówką)”. Ale nie tylko o problemach czy wątpliwych stronach życia w Gruzji pisze Stasia. Bo gdy u nas szaleje koronawirus, który zubaża dużą część społeczeństwa, to myślę sobie, że niepisany obowiązek Gruzinów, który każe się wspierać finansowo bez względu na wszystko, może być ratunkiem w tak trudnych sytuacjach. Bo rodzina, nawet dysfunkcyjna, jest tam siłą.

O „gruzińskich zasadach”, codzienności, skrywanych problemach i powolnych, ale jednak zmianach Stasia Budzisz opowiadała w marcu w Domu Słów w Lublinie. Miałam przyjemność prowadzić spotkanie i dopytywać o to, co i mnie zaskoczyło i zaintrygowało w książce „Pokazucha” (Wydawnictwo Poznańskie, 2019). Dziękuję!

Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to 20 kwietnia w Domu Słów w Lublinie spotkamy się z Agatą Romaniuk, autorką książki reporterskiej „Z miłości? To współczuję. Opowieści z Omanu”.