poniedziałek, 16 stycznia 2012

Ksiądz i koperta


Ile dać „księdzu po kolędzie”? Na przełomie grudnia i stycznia to pytanie co roku pojawia się w wielu domach. Jeden z lubelskich dzienników podał ostatnio, że kwoty, które na ten cel przeznaczają lublinianie, wahają się od 10 do 100 zł. Temat „koperty” w kontekście wizyty duszpasterskiej to jednak i tak sprawa drugorzędna. Kwestia, o co tym razem ksiądz zapyta i do czego się przyczepi, jest numerem jeden. 

A: - Jak zwykle zapyta o dzieci, o pracę, o męża i jego pracę. I tak będzie męczył…
B: - U mnie to o nic nie pyta, byle szybciej, wziąć kopertę i dalej.
C: - U nas akurat podczas wizyty będzie tylko mama. I dobrze, bo mnie co roku męczy, kiedy wreszcie się ożenię.
D: - Mojego brata i bratową spytał, kiedy w końcu wezmą ślub kościelny. Gdy odpowiedzieli wykrętnie, to przypomniał im, że żyją w grzechu i że Pan Bóg tego nie lubi.
E: - Ostatnio na wzmiankę, że tato pracuje za granicą i w domu jest raz na miesiąc, powiedział, że to źle wpływa na dzieci i rodzinę, że grozi rozwodem i lepiej, żeby pracował na miejscu. Spytałam więc go, czy załatwi mu pracę? Odrzekł, że ksiądz nie jest od tego.
F: - A ja tam lubię, jak przychodzi. Przynajmniej można się pochwalić pracą, rodziną, nowym zestawem wypoczynkowym… Ksiądz zresztą też chyba to lubi. Raz poczęstowałam go herbatą. Poprosił mnie o numer telefonu, komentując mój zawód i mówiąc delikatnie, że takie kontakty mogą mu się przydać. 
G: - Jak byłem młody i czekałem na księdza sam w domu, bo rodzice byli w pracy, to przyszli do mnie koledzy i graliśmy w ping-ponga na zwykłym stole. Trochę nas zaskoczył i nie zdążyliśmy odrzucić rakietek. A on huknął: - Co to za wygłupy? Mógł inaczej zagadać do dzieci…
H: - U mnie bywa kilka minut, szybko - szybko, parę zdawkowych pytań i tyle. Nawet zeszytu do religii Julki nie chciał oglądać.
I: - Od sąsiadki w zeszłym roku nie wziął koperty. Ale ona naprawdę jest uboga, to dobrze, że tak postąpił.
……………………….
Piątkowe popołudnie. W moim bloku ksiądz ma chodzić od 15:30. Większość mieszkań wynajęta przez studentów, więc pewnie połowa lokatorów nie otworzy drzwi. Sąsiadka z naprzeciwka – gdy byłam na korytarz by zamieść pod wycieraczką – akurat wychodziła z dużą walizką. 
Wróciłam z pracy wcześniej, by co nieco ogarnąć mieszkanie. W ubiegłym roku nie miałam ani kanapy, ani fotela, ani stolika. Zakupiony krzyż i kropidło wraz ze świecami ustawiłam na regale, z którego wcześniej zdjęłam sprzęt grający i telewizor. A że nie miałam obrusa, to rozłożyłam… fioletowe serwetki. Cóż. Przynajmniej pod kolor do dywanu. Ksiądz zrozumiał, że mieszkam tu od niedawna i że dopiero się urządzam. Zresztą, okazało się, że mamy wspólnych znajomych, a rzucając okiem na mój regał z książkami jakimś cudem od razu wyłowił z niego brewiarz. Zapunktowałam. 

Tym razem było nieco inaczej. Stolik przykryłam sprezentowanym mi przez mamę białym obrusem. Ustawiłam na nim krzyż. Uznałam, że dla różowych szklanych świeczników nie ma tam miejsca, więc obok krzyża ustawiłam małe świeczki – uniwersalne wkłady do ozdobnych lichtarzyków. O zapachu konwalii. Do tego kropidło, które miało być użyte po raz drugi w jego życiu, i biała ozdobna misa z wodą (kranową, która wkrótce miała się stać święconą). Na brzegu stołu – żebym o niej nie zapomniała – biała koperta ze stosownym banknotem wewnątrz. 
Ciekawe, który ksiądz przyjdzie, Ten z ubiegłego roku został przeniesiony. W kościele parafialnym (do którego należę od kilkunastu miesięcy) bywam rzadko, więc i tak księży zbytnio nie znam.      

Jeszcze tylko szybko umyłam podłogę, poprawiłam narzutę na łóżku i poduszki, ustawiłam buty w przedpokoju. Zapomniałam przetrzeć lustro. Trudno. Zrobiłam sobie kawę.
Już po 16-tej. Zaczęłam nasłuchiwać. I lekko się stresować, jak przed ważnym wywiadem lub wizytą w gabinecie prezesa. 

Pukanie do drzwi. Otwieram. Ksiądz z brodą i w okularach, ubrany w sutannę, uśmiechając mówi „Szczęść Boże”. Zapraszam go do mieszkania. Podaje mi rękę. Kiedy to ksiądz podczas kolędy podał rękę na przywitanie? Zapraszam go dalej, do pokoju. – Pomodlimy się? – pyta. – Słucham? – odpowiadam ze zdziwieniem. – Pomodlimy się na początek? – ponawia pytanie. – Oczywiście – odpowiadam zdumiona. To znaczy, że nie wszyscy, którzy przyjmują księdza po kolędzie, robią to w duchu religijnym. Po wspólnym „Ojcze nasz” uprzedzam księdza, że woda w misce nie była święcona. Ten prosi o sól, dosypuje jej do wody, "uświęca" ją, a potem wprowadzając w ruch kropidło błogosławi także moje mieszkanie, mnie i rodzinę.
- Mogę usiąść?
- Tak, oczywiście.
- Skąd się znamy?
- Nie wiem. Z kościoła?
- Nie, twarz znajoma…
- Księdza chyba też, ale jakoś nie mogę sobie przypomnieć…  Może kawa? Herbata?
- Dziękuję, chętnie napiłbym się wody.
- Z sokiem malinowym? – dopytuję idąc do kuchni. I nagle przebłysk. – Czy ksiądz ma na imię Tomek?
- Cha cha cha…. Agnieszka K.! Wiedziałem, że się znamy! – śmieje się ksiądz.

Tak, poznaliśmy się z 10 lat temu. W Centrum Duszpasterstwa Młodzieży. Czasy studiów. Czasy spotkań, imprez, obozów, współpracy z mediami (w obu przypadkach). I nie widzieliśmy się kilka lat. Zaczęliśmy więc wspominać dawne dzieje, wspólnych znajomych. Porozmawialiśmy o pracy w radiu i w parafialnym kościele. I tak zleciało 45 minut. Bez trudnych pytań o męża i dzieci. 

Szkoda tylko, że kropidło po raz kolejny zostanie użyte dopiero za rok. I ciekawe, jaki ksiądz wówczas odwiedzi mnie z wizytą duszpasterską. I ciekawe, co w moim życiu przez ten rok się zmieni. Może będę musiała się przygotować na inne ‘trudne’ pytania.

6 komentarzy:

  1. A ja uprzejmie, ale stanowczo podziękowałem księdzu. Jak co roku.
    Wądoł.

    OdpowiedzUsuń
  2. To chyba niekulturalnie tak odprawiać gościa? Ja bym Pana wpuściła, gdyby Pan zapukał i miał dobre intencje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Na świecie do dziś uznaje się istnienie ok. 2 500 bogów ( za: Alamnach Oxford Press 2011). Ja nie wierzę jedynie w jednego mniej, co daje średnią statystyczną na poziomie 0,00004. Anonim jest łaskaw różnić się ode mnie w tej drobnej różnicy. Nie bardzo także rozumiem, czy kultura jest tożsama z niewiedzą? Skąd pewność o intencjach? Intencje moich rodziców były złudne ( nie winię ich za to ). Ochrzcili mnie. Ale przypomina mi to sytuację, gdy ktoś zaciąga w moim imieniu kredyt, gdy byłem w pieleszach i miałem nieświadomy umysł, a potem do końca życia każe mi go spłacać. Jakiś czas temu, sam zdecydowałem o swoim własnym życiu i nie bardzo mam ochotę przerabiać na własnym organizmie systemu rodem z Koreii Płn. Wądoł.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ładny artykuł włąścicielki bloga,ale wywody pana Wądoła są bardzo odważne i naprawdę nie wiem czy on nigdy sie nie zastanawiał nad tym, że ponad to ziemskie życie jest coś w

    iecej ,bo przecież to wszystko na ziemi nie miałoby sensu na okres średnio 50-80 lat.Przecież mamy takie wielkie świadectwa istnienia "naszego " Boga.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mieszkańcy Koreii Płn. mają już nawet nie wielkie, ale same świadectwa istnienia ich boga i to w trzech osobach. P.S. Zastanawiam się czasem nad istotą życia. Niektórzy zastanawiali się tylko raz i już wiedzą ( wierzą ).

    OdpowiedzUsuń
  6. Z przyjemnością i radością, dzień przed, przygotowałam dla miłego gościa serniczek. Najpierw się zerwałam z pracy by ogarnąć dom, a potem czekałam, aż i do mnie zapuka. Wypiliśmy kawkę, zjedliśmy po serniczku, ja pochwaliłam księdza za nowy dom parafialny, on pochwalił serniczek. Miło było, bo gość w dom - Bóg w dom, i jeżeli nie z powodów religijnych to i tak przyjemnie jest mieć gości w domu...
    Pozdrawia - MG


    OdpowiedzUsuń