poniedziałek, 27 stycznia 2014

Subiektywny ranking 2013 roku

Spóźniony, ale jednak. Wytłumaczę więc, że czekałam na prawdziwą zimę, aby spokojnie zasiąść w fotelu z laptopem na kolanach.  I pomyśleć. I stworzyć Subiektywny Ranking 2013 roku. Postaram się, aby był dość pozytywny. ;)

Zacznę od „najlepszej książki”, ale przypomniały mi się usłyszane kilka miesięcy temu rozważania cudownego Pana Z. dotyczące lektury: „Po co mam czytać? Jak będę chciał, to se coś napiszę, nie?"

Najlepsza książka: „Małe lisy” Justyny Bargielskiej – gorzka opowieść o kobietach, normalności i nienormalności, potrzebach i codzienności. Lubię szaleństwo w słowach, stylistyce, tempie. Czytając  trudno się pozbyć marszczenia czoła czy krzywego bladego uśmiechu („ Masturbuję się, żeby wiedzieć, że nadal mogę na sobie polegać”). I „Strażnik trumny” – błyskotliwie napisana historia rodziny, w której prywatne sprawy mieszają się z codziennością życia w Chińskiej Republice Ludowej. Różne spojrzenia na reżim, na tradycję, na dorastanie, na bycie wzorem – wszystko barwne, dowcipne, ironiczne, momentami bolesne. Ciekawe, czy książka w Chinach jest też dostępna (napisał ją urodzony w Chinach, ale mieszkający w Chicago w USA Wenguang Huang).

Najlepszy kryminał: to osobna kategoria, bowiem powieść kryminalna cieszy się aktualnie ogromnym powodzeniem. Cóż, nie czytałam jeszcze lepszych kryminałów od stworzonych przez Norwega Jo Nesbo. Ostatnia jego powieść „Policja” – jak zwykle świetna. Mankell czy Krajewski mogą Nesbo buty czyścić…

Najlepszy film: zdecydowanie „Django” w reżyserii Quentina Tarantino (Oscar za scenariusz i dla Christophera Waltza za rolę drugoplanową). „Django” ma to coś, co się dobrze ogląda: ciekawa fabuła, momentami nieprzewidywalne sytuacje, ważny problem i historia w tle, wątek miłosny, bohaterscy bohaterowie, dbałość o detale i dużo sytuacji wywołujących salwy śmiechu. Uwielbiam, gdy dramat pozwala na śmiech. W końcu w życiu to też się łączy. Bonus: genialny Leonardo DiCaprio, ze swoimi tłustymi paluszkami, w roli drugoplanowej (frankofil, do którego nie można mówić po francusku, bo tego języka nie zna…) Ciekawostka: „Django” był pierwszym filmem Tarantino dopuszczonym do chińskich kin; podobno chodziło o to, że obrazuje złą, łamiącą prawa człowieka Amerykę. Można więc tylko spekulować, dlaczego już pierwszego dnia emisji film jednak wycofano z chińskich kin.
Najlepszy serial: o współżyciu arystokracji i służby w pierwszej połowie XX wieku pod Londynem, czyli  „Downtown Abbey”. Ambicje, kariera, walka, plotki, miłość i nienawiść. Do tego smaczki typu zasady usługiwania przy stole, towarzyski savoir-vivre i kulturowe przemiany (wydekoltowane i krótkie sukienki? lodówka? mikser? kobieta dziennikarz?) I jeszcze jeden serial: „Homeland” – współczesne problemy oczyma Ameryki i jej obrońców z CIA, romanse i bójki na śmierć i życie, kombinacje, układy, przyjaźnie, choroba.

Najlepszy serial komediowy: „Dwóch i pół”, od kiedy gra tam Ashton Kutcher. Nieustająco „HIMYM”. Ponadczasowy: „Przyjaciele”

Najlepszy spektakl teatralny: „Tymoteusz i Psiuńcio” w Teatrze im. H.Ch. Andersena. To z ilu jajek będzie jajecznica? Uwielbiam dialog z publicznością, zwłaszcza, jeśli dominują w niej maluchy.

Medialny sukces: żaden wywiad z pisarzem, żadna udana audycja, żadna ciekawa radiowa relacja. Przypadkowo znalazłam się na… pudelku.pl. Stanowię tło dla gwiazdy. Mam zblazowaną minę i jestem czerwona na twarzy. Ale mam fotę na pudelku!

Zawodowe radości: wywiad z mężczyzną o niezwykłym aktorskim talencie i absolutnie cudownie brzmiącym głosie, czyli z Mariuszem Bonaszewskim (z którym łączy mnie sympatia do Jo Nesbo i jego książek). Rozmowa z Tomaszem Stańko, wybitnym trębaczem (rozmowa krótka, do której przygotowywałam się długo i która stresowała mnie niesamowicie: ja, dziewczynka z Lipy, średnio znająca się na muzyce, mam rozmawiać z artystą światowej klasy? To było kilka ciekawych  minut ;) Wyjazdy wozem transmisyjnym i prowadzenie audycji ‘z terenu’ – odkrywanie nowych miejsc, poznawanie sympatycznych ludzi, spotkanie z życzliwością innych, co upewnia mnie w myśleniu, iż na Lubelszczyźnie mieszkają serdeczni ludzie (piszę tak nie tylko dlatego, że częstowano mnie przysmakami i że od pewnej starszej, ale dziarskiej pani otrzymałam butelkę agrestówki). Do zawodowych radości dodaję krupnik i gulasz w wydaniu Pana Andrzeja, kawę po sąsiedzku, w telewizyjnej siedzibie genialnej stylistki, miłe i niewymuszane maile od Słuchaczy, kawowo-dowcipne spotkania w 3b, podczas których niektórzy dzwonią aby nas uciszać, bo śmiech – okazuje się – daleko się niesie…

Zawodowe uprzejmości:  -Agnieszko, dziękuję za pożyczenie sprzętu. Sprzęt - jak właścicielka - naprawdę fajny. ;)

Sukces pozazawodowy: od września regularnie chodzę na fitness i odkryłam, że… uwielbiam to! Już przyzwyczaiłam się do wysportowanych i młodziutkich dziewcząt obok, które na zajęciach chichoczą, a w szatni rozmawiają o zaliczeniach (na studiach) i malują się po fitnessie dłużej niż trwają same ćwiczenia. Już nie zerkam z zazdrością na laski, które staniki mają pod kolor sznurówek w butach, a obcisłe koszulki pasują idealnie do szortów czy legginsów. Po prostu ćwiczę. Jak nie mam siły – odpuszczam bez wstydu. I masochistycznie uwielbiam ćwiczenia w rytm muzyki, kiedy pot spływa mi z czoła do oczu, a po skończonych TBC mam mokre nawet majtki. Ale widzę tego efekty, także w samopoczuciu. I już kupiłam sobie porządne adidasy, bo wcześniej ćwiczyłam w trampkach po siostrze. ;) 

Koncerty: show Paula McCartneya (dziękuję za bilet!) i wspólne śpiewanie Hey Jude oraz bardziej kameralny, ale z najwyższej półki, popis Richarda Bony. Niezapomniane przeżycia. Muzyka docierająca do wnętrza. Rozgrzewająca. Obezwładniająca.

Wyprawy: Mediolan i jezioro Como wiosną – obłędne widoki, słońce, przerażające zakręty, smakowite nie tylko śniadania oraz… niezapomniany pokój hostelowy bez klucza. Ryga jesienią: smakowite grzanki z ciemnego chleba z sosem, tłuściutkie wędzone ryby, cydr, urocze stare miasto, przesympatyczni Łotysze, z którymi dogadasz się i po angielsku, i po rosyjsku, a w niektórych miejscach nawet po polsku. 

„Najlepsze” komplementy, jakie usłyszałam: -W tej kurtce wyglądasz jak parówka. Nie, nie jesteś gruba! Jak parówka łukowska, a one są odtłuszczone.
- Nie rozumiem, dlaczego to właśnie Mazury reprezentowały Polskę w staraniach o tytuł ósmego cudu świata. To powinnaś być ty!
Prawdziwy komplement: Lato. Idę chodnikiem, zbliżam się do jezdni, gdy nagle z ciężarówki stojącej przed przejściem wychyla się głowa jakiegoś pana krzyczącego:
-Ma pani bardzo ładne kolory na tej sukience!
I od razu zrobiło mi się przyjemniej... A mówią, że mężczyźni kolorów nie rozróżniają.
A przy okazji powiem Wam, że obiecałam sobie często mówić miłe słowa innym, nawet nieznajomym. Przecież komplementy czy po prostu dobre słowa z głębi serca wypowiedziane, nawet przez obcą osobę, cieszą, prawda? 

Najlepsze prezenty, które dostałam: wypasiona patelnia z Duki, na której smażyć można wszystko i wychodzi lepiej, niż na poprzedniej (choć tej starej nie mam serca wyrzucić… jakąś jajeczniczkę na boczusiu na niej usmażę raz na jakiś czas, żeby nie miała poczucia, że skoro ma swoje lata, to nadaje się tylko na śmietnik; też jej się coś od życia należy!). I torba na fitness: ciemna i pojemna (mieści się w niej także boczek, kiełbasa, schab, krokiety, bigos i ciasto, co udowodniłam wioząc z domu rodzinnego tony jedzenia). I autorski kalendarz (stworzony przez nieocenioną K.) z Clooneyem na zdjęciach.

Nie do wiary: płacę podatki, płacę zusy srusy, ciężko pracuję, a emeryturę podobno będę mieć tycią tyciusieńką, tzn. taką, że gdybym nie spłaciła kredytu mieszkaniowego zawczasu, to z samej emerytury mi nie starczy na podstawowe opłaty. Jak żyć? Chyba znajdę sobie męża polityka – taki zawsze będzie potrafił się ustawić.

Wściekłość i bezradność: śmierć Mariusza Kargula, publicysty, animatora kulturalnego i poety z Krasnegostawu. Odszedł nagle. Ośmielam się to napisać w tym rankingu, między głupotkami, wybaczcie, ale Mariusz zasługuje, by o nim pamiętać. Człowiek niezwykle twórczy, mądry mądrością życiową, serdeczny, zawsze życzliwy, uśmiechnięty, pełen energii, pomysłów. Jak często ktoś Wam wysyła maila bez okazji, po prostu z pozdrowieniami? Ze słowami, że pamięta? Z napisanym przez siebie wierszem?

Najciekawsza konferencja:  „Kobieta jest... Aktywność Kobiet Lubelszczyzny na tle Polski i Europy" zorganizowana przez Fundację Bezmiar z Puław. Ciekawe i ważne tematy, mądrzy i różnorodni prelegenci, dobre podpowiedzi i uwagi. Szkoda, że przerwy na kawę podczas takich spotkań są krótkie. Kobiety lubią rozmowy kuluarowe, nowe znajomości…

Dobra decyzja: remont w pokoju, czyli wygłuszenie i wyprostowanie (tak tak) ścian i sufitu, położenie ośmiomilimetrowych paneli na podłogę, a wszystko po to, żebym mniej słyszała uprawiających seks lub kłócących się sąsiadów.
Zła decyzja: remont pokoju, a nie całego mieszkania, bo niewygłuszone ściany w przedpokoju mają dużo radości z jęków i krzyków sąsiadki i dzielą się tą radością z całym moim mieszkaniem. PS Kto i jak  budował blok, w którym mieszkam???

Fejsbukowe story, czyli historia, która na moim profilu na FB zebrała duuuużo lajków:
31.10.2013r. Praca. Przed komputerem.
-Zjadłbym coś słodkiego do tej kawy - mówi J.
- Proszę, cukierek - podaję mu.
- Eeee - zaczyna marudzić J. - Może coś lepszego...
- Nawet nie patrz w stronę mego biurka!
- Ale ty tam zawsze masz coś fajnego.
- Tak, ale na czarną godzinę!
- Aga, no weź... Na pewno już masz przeterminowane....
- Żartujesz sobie? - powiedziałam wyciągając nieotwieraną jeszcze paczkę czekoladek Merci.
Patrzę na spód opakowania, a tam: "Najlepiej spożyć przed 01.11. 2013".
Uff. Zdążyliśmy. ;)

Najlepsze pytanie: Niestety, nie ja jestem jego autorką, tylko sześcioletni Ignacy. W radiowym studiu zadał pracownikowi Teatru Andersena następujące, bardzo konkretne pytanie: -Czy pan się w swojej pracy nudzi i poci?

***
Cóż, jeżeli dobrnęliście do końca tego rankingu i stwierdzacie np. „jej rok nie był taki najgorszy” albo „myślałem, że napisze coś ciekawszego, zaskakującego”, to dodam jeszcze jeden punkt.

 Nietypowe rozpoczęcie nowego roku: zaledwie dwie godziny po wybiciu północy i wejściu w 2014 rok postanowiłam przestać słuchać głupawych komplementów  i zdecydowanie pozbyć się pewnych męskich dłoni z mojej talii, wyruszyłam w stronę światła, a ponieważ najkrótsza droga prowadziła przez ‘parkiet’, więc... Uciekająca Panna Agnieszka nierozważnie zbliżyła się do tańczących i nadziała na pewien energiczny łokieć. Ból. Opuchlizna i okłady z lodu. A od ósmej rano miałam audycję… Gratisową górkę na mej gębie widziałam jeszcze kątem oka przez najbliższych kilka dni. A barwy… Dobrze, że twarz ma nieduża, bo można by ją pomylić z tęczą z Placu Zbawiciela sprzed pożaru. Pierwszy raz w życiu miałam takie tony fluidów, korektorów i pudru na sobie, a i tak wszystkiego nie dały rady zakryć. Kolorystyka pod lewym okiem się zmieniała, ale też – choć patrzyłam na moją twarz z żalem i cierpieniem – momentami zerkałam na siebie z podziwem: takie bordowe, krwiste odcienie z bliska dotychczas widziałam na wołowinie. No, ale teraz już nawet fioletu i zieleni nie ma, tylko przy dotyku lekko boli, ale podobno przejdzie.

Cóż, rok 2014 zaczęłam ciekawie. Oby ciąg dalszy był lepszy, czego i Wam, i sobie życzę. ;)