poniedziałek, 6 lutego 2012

Róża ma kolce

Byłam na „Róży”.

Film trzyma w napięciu.
To obraz życia w wyjątkowo okrutnych czasach.
To film o walce o normalność i godność.
To film o potrzebie bliskości, wsparcia, akceptacji, ale też o instynktach, które chcielibyśmy ludzkimi nie nazywać.
To film, który sprawia, że wstydzimy się za homo sapiens żałując, że tak mało nas różni od zwierząt.
To film o tym, że nie miejsce na mapie czy narodowość decydują o człowieku.

To film mocny, naturalistyczny, prawdziwy. Starszemu pokoleniu i ludziom od dziesiątek lat żyjącym na wsi zapewne łatwiej przychodzi zrozumieć wydarzenia przedstawione przez Wojciecha Smarzowskiego. Dla młodszych to nieznany wyimek historii, o którym dotąd nawet nie słyszeli. To się działo na Mazurach? Już po wojnie, po wyzwoleniu? Polacy nie byli tacy dobrzy? Realia przedstawione w filmie dla młodzieży są abstrakcyjne, odległe, jak „Imię Róży” Umberto Eco (i książka, i film na jej podstawie), jak „Germinal” Emila Zoli, jak „Lista Schindlera” lub „Pianista”, jak obrazy byłej Jugosławii w reportażach Wojciecha Tochmana. Gdyby nie sceny gwałtu, to nauczyciele z pewnością wyświetlaliby ten film na lekcjach polskiego, jako kontynuację historii pokazanych w „Medalionach” Zofii Nałkowskiej i „Zdążyć przed Panem Bogiem” Hanny Krall.   

„Róża” pozostaje w pamięci. Przeraża obrazami i ewokuje pytania typu „Czy to mogło się wydarzyć?”, „Co bym zrobił na jej/jego miejscu?” Przeraża, bo ludzka natura pozostaje niezmienna przez wieki. Do dziś aktualne na pewno pozostają te same ludzkie pragnienia i ‘sprawiedliwe’ załatwianie niektórych spraw.

„Róża” pozostaje w pamięci. Film wg wielu recenzentów jest po prostu genialny. Świadczą o tym maksymalne punkty (gwiazdki), przyznawane przez znawców. I muszę się z nimi zgodzić. Ale piszę to jako laik, który wytwór sztuki ocenia „po całości”, emocjonalnie, nie rozkładając go na możliwe części, nie analizując od każdej strony. Dlatego dodam, że jednak film trochę mnie zawiódł. Dlaczego?

Od roku oglądałam reporterskie relacje telewizyjne z planu filmowego, pamiętam zimowe ujęcia Preis i Braciaka, pamiętam ujęcia tytułowej Róży, czyli Agaty Kuleszy, ze zmarszczkami, obłędnym spojrzeniem i w chustce na głowie. Do tego Dorociński, niezapomniany w Rewersie. Film budził apetyt na więcej. I wyszłam nasycona. Ale…
Cóż, z ostatnich kulturalnych doświadczeń muszę przyznać, że „Bracia Karamazow” Teatru Provisorium wywołali więcej emocji i zostawili większe wrażenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz