piątek, 31 sierpnia 2012

De gustibus...


- … np. Jamie Oliver.
- Jamie Oliver? Ten kucharz?
- Taa, zrobił furorę…
- Uwielbiam go!
- Nie cierpię go!

- Jak gotuje, odmierzając składniki „na oko”, uwija się między stołem, kuchenką, szafkami a lodówką, miesza, doprawia, tnie ociekające tłuszczykiem mięso, zachwyca się aromatem sosu z czarnym pieprzem, niedbale rzuca kawałki cykorii i sałaty posypując je parmezanem, po męsku wyciska cytrynę, na koniec oblizuje palce po waniliowym deserze domowej roboty…  W trakcie oglądania „30 minut Jamiego” robię się głodna i jednocześnie przekonana, że też tak potrafię – dzięki Niemu! Delicious! 

- Ma tłuste palce, potargane włosy, sepleni, zachowuje się jak prostak… Kto go wpuścił do kuchni?
- No co Ty!

- Jest tego plus: o faceta to my się raczej nie pokłócimy… 


Porto, po obiedzie.

1 komentarz:

  1. Jamie Olivier, też go uwielbiam. Jak on bosko (nie znam tych 2 księży ale przepraszam) piecze te morele z cukrem trzcinowym.....
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń