Starzeję się.
Bynajmniej nie dlatego, że przybywa mi zmarszczek, a drugi podbródek od dłuższego czasu wyrywa się i błaga o zgodę na wyjście na świat.
Starzeję się, bo coraz więcej rzeczy mnie wzrusza: słowa i melodia usłyszanej dziś piosenki, piaszczyste górki, z których w dzieciństwie turlaliśmy się (a potem po kryjomu wytrzepywaliśmy z włosów piasek), zapach rześkiego powietrza wieczorem na wsi, zdjęcie zmarłego tragicznie czterdziestoletniego sąsiada, czyjeś dobre uczynki, "Casablanca" i "Co się wydarzyło w Madison County".
Starzeję się, bo próbuję się uczyć, a już tak wiele zwyczajnie nie wchodzi mi do głowy.
Starzeję się, bo potrafię dużo odpuszczać, lepiej wyrażam odczucia i umiem rezygnować z siebie dla kogoś innego, nawet jeśli to nie jest kompletnie doceniane.
Starzeję się, bo wolę przeprosić, niż kłócić się i walczyć o swoje.
Starzeję się, bo wolę słuchać radia z muzyką klasyczną, bo częściej wolę w radiu mądre rozmowy, niż la la la.
Starzeję się, skoro nad piwo przedkładam dobre wino.
Starzeję się, bo coraz bardziej dziwię się okrucieństwu, które mnie przeraża.
Starzeję się, bo w sklepach częściej wybieram droższe, a dobre gatunkowo rzeczy, niż tanie i kiepsko uszyte (tylko kupuję znacznie mniej).
Starzeję się, bo czasem mam ochotę upomnieć młodzież, że „tak nie wypada”.
Starzeję się, bo z sentymentem wracam do klasyki: muzy, książek, zdjęć.
Starzeję się, bo – wbrew sentymentom – nie chciałabym już nigdzie jechać pod namiot.
Starzeję się, bo lubię na ulicy odwrócić się za przystojniakiem (jeszcze niedawno nie wypadało ;)
Starzeję się, bo dużo czasu zajmuje mi poznanie wszystkich opcji nowego smartfona.
Starzeję się, bo zamiast śmietany do potraw dodaję jogurt.
Chyba zrobię sobie botoks. Kupię miniówę. I pojadę na koncert Biebera.
czwartek, 15 sierpnia 2013
wtorek, 25 czerwca 2013
Panna Zapracowana
- Ciągle tylko pracujesz i pracujesz. A gdzie czas na życie?
To pytanie słyszałam wielokrotnie. Wam pewnie też się to zdarzyło.
W czasach kryzysu o pracę trzeba szczególnie dbać. Nie można (często) odmawiać dodatkowych zajęć, gdy chcemy dorobić do zakupu wakacyjnej wycieczki czy do raty kredytu. Nie można odmawiać pracy, nawet jeśli w sezonie letnim płacą ci połowę mniej, bo przecież jesienią mogą podziękować wypowiedzeniem. Czasem nie wypada odmówić dodatkowych zajęć, żeby szef nie pomyślał: „słaby jest, nie wyrabia się, może zastąpię go kimś sprawniejszym (młodszym?)” Czasem trzeba podjąć się dodatkowej pracy, bo zwyczajnie nie wypada odmówić. Innym razem odwala się robotę za kogoś bliskiego, ratując mu tym tyłek (znaczy: honor).
Efekt? Ciągłe przemęczenie, wory pod oczami, brak czasu na kawę z przyjaciółką czy na czytanie bajki dziecku na dobranoc, a także kiepski nastrój, narzekanie, niedoinformowanie, co się dzieje w świecie, sflaczałe ramiona (już 3 tygodnie nie byłaś na fitness, za który zapłaciłaś), niewydepilowane nogi, bałagan w domu, lodówka pełna przeterminowanych rzeczy, rosnący stos nieprzeczytanych książek, zaległości kinowe, brak domowych ogórków małosolnych … Do tego życiowe wybory w stylu być albo nie być: pomalować paznokcie czy ładnie ułożyć włosy? Zrobić schabowe czy jajko sadzone? Przeczytać wywiad Domagalik z prof. Szczylikiem czy wystarczy zerknąć na horoskop?
- Mam dość – mówisz. – Tak? Znajdziemy kogoś na twoje miejsce…
Takie obawy towarzyszą chyba wszystkim, którzy nie są swoimi szefami.
- Ale lubię swoją pracę!
- Tak? A dasz radę pracować tak do 67 roku życia?
- Czasem trzeba odpuścić, czasem trzeba odpuścić... – powtarzam głośno, żeby w to uwierzyć. I wyciszam telefon. I idę do warzywniaka, bo wyjątkowo wracam do domu po południu i pan Paweł ma jeszcze otwarte. I słucham burzy. I lepię pierogi z truskawkami. I na twarz nakładam maseczkę. I nalewam sobie różowego chłodzącego wina. I siedzę w fotelu z nogami na stoliku. I piszę ten tekst. A za chwilę zrobię jedną z najcudowniejszych w życiu rzeczy: pójdę spać. Ciekawe, co mi się przyśni.
PS Udanych urlopów!
To pytanie słyszałam wielokrotnie. Wam pewnie też się to zdarzyło.
W czasach kryzysu o pracę trzeba szczególnie dbać. Nie można (często) odmawiać dodatkowych zajęć, gdy chcemy dorobić do zakupu wakacyjnej wycieczki czy do raty kredytu. Nie można odmawiać pracy, nawet jeśli w sezonie letnim płacą ci połowę mniej, bo przecież jesienią mogą podziękować wypowiedzeniem. Czasem nie wypada odmówić dodatkowych zajęć, żeby szef nie pomyślał: „słaby jest, nie wyrabia się, może zastąpię go kimś sprawniejszym (młodszym?)” Czasem trzeba podjąć się dodatkowej pracy, bo zwyczajnie nie wypada odmówić. Innym razem odwala się robotę za kogoś bliskiego, ratując mu tym tyłek (znaczy: honor).
Efekt? Ciągłe przemęczenie, wory pod oczami, brak czasu na kawę z przyjaciółką czy na czytanie bajki dziecku na dobranoc, a także kiepski nastrój, narzekanie, niedoinformowanie, co się dzieje w świecie, sflaczałe ramiona (już 3 tygodnie nie byłaś na fitness, za który zapłaciłaś), niewydepilowane nogi, bałagan w domu, lodówka pełna przeterminowanych rzeczy, rosnący stos nieprzeczytanych książek, zaległości kinowe, brak domowych ogórków małosolnych … Do tego życiowe wybory w stylu być albo nie być: pomalować paznokcie czy ładnie ułożyć włosy? Zrobić schabowe czy jajko sadzone? Przeczytać wywiad Domagalik z prof. Szczylikiem czy wystarczy zerknąć na horoskop?
- Mam dość – mówisz. – Tak? Znajdziemy kogoś na twoje miejsce…
Takie obawy towarzyszą chyba wszystkim, którzy nie są swoimi szefami.
- Ale lubię swoją pracę!
- Tak? A dasz radę pracować tak do 67 roku życia?
- Czasem trzeba odpuścić, czasem trzeba odpuścić... – powtarzam głośno, żeby w to uwierzyć. I wyciszam telefon. I idę do warzywniaka, bo wyjątkowo wracam do domu po południu i pan Paweł ma jeszcze otwarte. I słucham burzy. I lepię pierogi z truskawkami. I na twarz nakładam maseczkę. I nalewam sobie różowego chłodzącego wina. I siedzę w fotelu z nogami na stoliku. I piszę ten tekst. A za chwilę zrobię jedną z najcudowniejszych w życiu rzeczy: pójdę spać. Ciekawe, co mi się przyśni.
PS Udanych urlopów!
niedziela, 28 kwietnia 2013
Prostota w cenie
Myślałam, że na koniec weekendu nic mnie już nie zaskoczy. Że po drzemce, którą miałam nadrobić pracującą sobotę i niedzielę, wizyta w kościele późnym wieczorem będzie spokojnym zakończeniem tygodnia. Szykowała się godzina luzu, recytacji, śpiewu, w tym dwadzieścia minut kazania, czyli myślowej organizacji najbliższych dni pracy, urlopu i pakowania walizki. I tu miłe rozczarowanie.
Nie wiem, na ile ksiądz, który głosił homilię w kościele akademickim przygotował ją sobie wcześniej, bo nie sprawiał wrażenia, jakby cokolwiek czytał z kartki. Mało tego, gdyby usłyszał ją arcybiskup, to może i ksiądz ten miałby problem.
Co usłyszałam?
Że to dziwne, iż przykazanie miłości musiało być nam dane, bo i bez niego człowiek powinien przecież umieć kochać.
Że jedno jabłko dane żebrakowi kiedyś może przeważyć szalę: trafię do nieba czy nie?
Że różaniec i chodzenie do kościoła nie wystarczą: trzeba robić dobre uczynki, być dobrym na co dzień. A dokładnie (przytaczam z pamięci): „może się komuś narażę, ale nie codzienny różaniec i Msza święta załatwią nam niebo, tylko czynienie dobra”. Czy to nie jest pocieszające dla grzeszników? I straszne dla dewotek?
Że ważna jest codzienność: uśmiech, wypicie kawy z przyjacielem, otwartość, pomoc innym, solidne wypełnianie obowiązków…
Że walczy zło z dobrem, nie dobro ze złem, bo to zło chce postawić na swoim.
Że za dużo odpowiedzialności zrzucamy na Boga. Wypadek samochodowy, śmierć, i na grobie piszemy: „Bóg tak chciał”. No jaki normalny Bóg by tego dla nas chciał? – pytał ksiądz.
I parę innych ludzkich, prawdziwych słów. Fajnie, że kazania można powiedzieć naturalnie, bez patosu i egzaltacji. W końcu wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. I czasem o najprostszych i najważniejszych zarazem sprawach musimy sobie na co dzień przypominać.
Nie wiem, na ile ksiądz, który głosił homilię w kościele akademickim przygotował ją sobie wcześniej, bo nie sprawiał wrażenia, jakby cokolwiek czytał z kartki. Mało tego, gdyby usłyszał ją arcybiskup, to może i ksiądz ten miałby problem.
Co usłyszałam?
Że to dziwne, iż przykazanie miłości musiało być nam dane, bo i bez niego człowiek powinien przecież umieć kochać.
Że jedno jabłko dane żebrakowi kiedyś może przeważyć szalę: trafię do nieba czy nie?
Że różaniec i chodzenie do kościoła nie wystarczą: trzeba robić dobre uczynki, być dobrym na co dzień. A dokładnie (przytaczam z pamięci): „może się komuś narażę, ale nie codzienny różaniec i Msza święta załatwią nam niebo, tylko czynienie dobra”. Czy to nie jest pocieszające dla grzeszników? I straszne dla dewotek?
Że ważna jest codzienność: uśmiech, wypicie kawy z przyjacielem, otwartość, pomoc innym, solidne wypełnianie obowiązków…
Że walczy zło z dobrem, nie dobro ze złem, bo to zło chce postawić na swoim.
Że za dużo odpowiedzialności zrzucamy na Boga. Wypadek samochodowy, śmierć, i na grobie piszemy: „Bóg tak chciał”. No jaki normalny Bóg by tego dla nas chciał? – pytał ksiądz.
I parę innych ludzkich, prawdziwych słów. Fajnie, że kazania można powiedzieć naturalnie, bez patosu i egzaltacji. W końcu wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. I czasem o najprostszych i najważniejszych zarazem sprawach musimy sobie na co dzień przypominać.
wtorek, 2 kwietnia 2013
T jak telenowela
Telenowele są potrzebne. Tak, tak. Serio. Dlaczego?
Przestrzegają (próba oszustwa ‘na wnuczka’), edukują (co potrzebne do zmiany telewizji analogowej na cyfrową), wspierają (mimo raka piersi da się żyć), podejmują dyskusje (albo zwyczajnie udowadniają, że gej może być miłym kolesiem). Pokazują, że pewne zachowania i uczucia (miłość, zdrada, trudności w szkole, strach, ucieczka z miejsca wypadku, walka o kasę, choroba) mogą zdarzyć się każdemu, bez względu na jego miejsce zamieszkanie, status społeczny, pochodzenie, zasobność portfela. Co prawda historie te powstają w wyobraźni scenarzystów, a oni wyobraźnię mają sporą, ale w końcu skądś to biorą. Może nasze „Na Wspólnej” jest bardziej swojskie i aktualne niż „Moda na sukces”, ale i tak obie telenowele mają wspólny mianownik – relaksują, pozwalają się odmóżdżyć po ciężkim dniu albo pocieszyć, że inni mają gorzej. Czasem (często?) tylko drażnią ilością rozwodów, sypianiem ‘każdego z każdym’, jakością aut, stołowaniem się w drogich restauracjach, jakością marynarek i biżuterii…
Ale…
Czy doprawdy wszyscy (prócz Mostowiaków i rodziny Bożeny Dykiel z ul. Wspólnej) mają duże mieszkania, a w nich nowoczesne meble? Czy tylko ja mam kawalerkę i pozostawioną przez jej poprzednią właścicielkę boazerię w przedpokoju?
Dlaczego w amerykańskich filmach bohaterowie nigdy nie gaszą światła wychodząc z domów, a jak doń wchodzą, to już się tam świeci? O ilości lampek nie wspomnę…
Dlaczego aktorzy i nawet statyści w sklepie czy na ulicy są ubrani modnie i kolorowo? Na lubelskich ulicach widzę więcej szarości…
Jak to się dzieje, że bohaterki seriali potrafią same sobie zrobić eleganckie i często wymyślne fryzury, o makijażach nie wspomnę? Czy tylko mi na deszczu (i nie tylko) włosy przestają się układać?
Jak to możliwe, że gdy aktor bierze telefon do ręki, wybiera numer i przystawia aparat do ucha, to połączenie jest niemal od razu? Może tylko ‘moja sieć’ potrzebuje przynajmniej kilku sekund na realizację połączenia?
Jak to możliwe, że bohaterowie (nie tylko „Prawa Agaty”, które właśnie oglądam) zwykle szybko znajdują dogodne miejsce parkingowe, np. naprzeciwko wejścia do sądu?
Dlaczego nawet niespecjalnie urodziwe bohaterki (patrz: Marta w "M jak Miłość") mają stado wielbicieli i kolejnych mężów? (zauważa K.)
Czemu bohaterowie telenoweli, nawet w przeciętnych mieszkaniach, mają elegancko zastawiony stół do śniadania? A na nim dwa rodzaje wędliny i sera na jednym talerzyku, warzywa na drugim, do talerzyków serweteczki… Czy tylko ja robię sobie kawę i kanapkę i przegryzam między prysznicem, prasowaniem kiecki a suszeniem włosów?
Czemu serialowe kilkumiesięczne czy kilkuletnie dzieci są takie grzeczne, ciche i spokojne? Maluchy dużo śpią i nie przeszkadzają, a starsze zadają mądre pytania i lubią się same bawić?
Jak to się dzieje, że gdy jedna koleżanka chce odwiedzić drugą, to ta akurat jest w domu? No, chyba że spotykają się w modnej knajpce, ale jednak zwykle nawet pracujące bohaterki są w chacie. I mają porządek, rzecz jasna.
A zauważyliście, że bez względu na porę roku w wielu serialowych domach zawsze na stole są świeże kwiaty? W dużych ilościach? Choć… ups, u mnie dziś też w wazonie rozgościły się prześliczne różowe tulipany. ;) Może powinni zacząć u mnie kręcić jakąś telenowelę? Też wyobraźnię mam sporą...
wtorek, 19 marca 2013
Pomidorowa łączy
Alicja lubi spacery, włoskie kino, pieczenie ciast. Mieszka w Lublinie, w bloku z oknami na wąwóz. Pracuje w jednej z dużych lubelskich instytucji. Jest zawsze uśmiechnięta. Życzliwa. I samotna. Ma 58 lat. Przyszła do biura Renaty ze słowami, że pragnie kogoś poznać, bo nie chce starości spędzać sama. A ma jeszcze sporo do zaoferowania.
Niestety, mężczyzn w wieku 50 – 70 lat zapisanych w biurze nie ma zbyt wielu, a i tak zwykle wybierają oni kobiety dużo młodsze. Kilku zaprosiło ją na kawę, ale poza godziną spędzoną na bardziej lub mniej udanej rozmowie nic z tego nie wyszło. Raz na miesiąc Alicja, emanując ciepłem, zagląda nieśmiało do Renaty, i pyta. I dodaje: -Poczekam, cierpliwie poczekam.
Andrzej przyszedł do biura w pewien październikowy piątek. Wysoki, postawny, elegancko ubrany w prosty płaszcz, z zarzuconym na szyję szalem. –Kowalski jestem. – Zdecydowanie, ale uprzejmie i z radością przywitał się z Renatą, ściskając jej wyciągniętą dłoń. –Wie pani, jestem wdowcem, mieszkam pod Lublinem, jestem na emeryturze, nie narzekam, uprawiam ogródek, ale przydałby się ktoś do towarzystwa, z kim nie nudziłbym się, z kim wypiłbym herbatę, z kim czytałbym gazety.
-Dobrze pan trafił – odpowiedziała Renata. –Ale… ile pan ma lat? 69? Niemożliwe! Wygląda pan na 15 lat mniej.
I tak zaczęła się przyjemna rozmowa, pełna konkretów, szczera, obiecująca. Po niej ankieta, formalności. –Panie Andrzeju, czy mógłby pan przyjść do mnie po weekendzie? – powiedziała Renata. -W poniedziałek chętnie przedstawię panu listę z kilkoma paniami, z którymi warto by się poznać, wybrać na kawę… - Świetnie, dziękuję, będę w poniedziałek. O 10:00? Mam dużo wolnego czasu – z rozbrajającym uśmiechem odpowiedział nowy klient Renaty. Pocałował ją w rękę. Otworzył drzwi… -Wie pan co – zawołała Renata – tak sobie pomyślałam… Jest u mnie w biurze zapisana pani Alicja, bardzo sympatyczna lublinianka. Może zechciałby pan zapoznać się z nią już w ten weekend? Szkoda tracić czas. –Czemu nie – odrzekł Andrzej. Mam go dużo.
Renata podała numer telefonu do Alicji. I zadowolona z nowego sympatycznego klienta wróciła do pracy przy biurku.
Poniedziałek. Godzina 10:00. Pukanie. Otwierają się drzwi i staje w nich Andrzej… z uśmiechniętą Alicją u boku. Promienieją oboje. Zdumiona Renata ledwo zdołała ‘dzień dobry’ z siebie wydobyć.
-Pani Renato – zaczął pan Andrzej. Ta lista z kontaktami już niepotrzebna. Ma pani doskonałe wyczucie i intuicję – dodał wskazując głową na Alicję.
-Ale… jak to? – wydukała zdumiona Renata.
-Spotkaliśmy się w sobotę na kawie. Były bardzo miło – zaczęła opowieść Alicja. –Tyle wspólnych tematów… Oboje lubimy rośliny i pracę na działce, lubimy włoskie filmy i włoskie jedzenie, denerwuje nas nuda. Tak dobrze się rozmawiało, że Andrzej zaprosił mnie na obiad. Ale w tej galerii było tylko sushi…
-A ja nie lubię sushi – wtrącił Andrzej. –Ja też nie- dodała Alicja. –Powiedziałam, że mam w domu pomidorową. Ale nie wiedziałam, czy wypada… -I poczęstowała mnie przepyszną pomidorową – uzupełnił jej wypowiedź Andrzej. Z ryżem! –Wolę z ryżem, niż z makaronem – przyznała cicho Alicja. –Pan pewnie też – dodała Renata, która z zachwytem przyglądała się tej parze. Jeszcze dwa dni temu było to dwoje samotnych ludzi. Dziś miała przed sobą uroczą i szczęśliwą parę w słusznym wieku, którym zakochanie odjęło po kilkadziesiąt lat.
–Uwielbiam swoją pracę – pomyślała z radością Renata.
Niestety, mężczyzn w wieku 50 – 70 lat zapisanych w biurze nie ma zbyt wielu, a i tak zwykle wybierają oni kobiety dużo młodsze. Kilku zaprosiło ją na kawę, ale poza godziną spędzoną na bardziej lub mniej udanej rozmowie nic z tego nie wyszło. Raz na miesiąc Alicja, emanując ciepłem, zagląda nieśmiało do Renaty, i pyta. I dodaje: -Poczekam, cierpliwie poczekam.
Andrzej przyszedł do biura w pewien październikowy piątek. Wysoki, postawny, elegancko ubrany w prosty płaszcz, z zarzuconym na szyję szalem. –Kowalski jestem. – Zdecydowanie, ale uprzejmie i z radością przywitał się z Renatą, ściskając jej wyciągniętą dłoń. –Wie pani, jestem wdowcem, mieszkam pod Lublinem, jestem na emeryturze, nie narzekam, uprawiam ogródek, ale przydałby się ktoś do towarzystwa, z kim nie nudziłbym się, z kim wypiłbym herbatę, z kim czytałbym gazety.
-Dobrze pan trafił – odpowiedziała Renata. –Ale… ile pan ma lat? 69? Niemożliwe! Wygląda pan na 15 lat mniej.
I tak zaczęła się przyjemna rozmowa, pełna konkretów, szczera, obiecująca. Po niej ankieta, formalności. –Panie Andrzeju, czy mógłby pan przyjść do mnie po weekendzie? – powiedziała Renata. -W poniedziałek chętnie przedstawię panu listę z kilkoma paniami, z którymi warto by się poznać, wybrać na kawę… - Świetnie, dziękuję, będę w poniedziałek. O 10:00? Mam dużo wolnego czasu – z rozbrajającym uśmiechem odpowiedział nowy klient Renaty. Pocałował ją w rękę. Otworzył drzwi… -Wie pan co – zawołała Renata – tak sobie pomyślałam… Jest u mnie w biurze zapisana pani Alicja, bardzo sympatyczna lublinianka. Może zechciałby pan zapoznać się z nią już w ten weekend? Szkoda tracić czas. –Czemu nie – odrzekł Andrzej. Mam go dużo.
Renata podała numer telefonu do Alicji. I zadowolona z nowego sympatycznego klienta wróciła do pracy przy biurku.
Poniedziałek. Godzina 10:00. Pukanie. Otwierają się drzwi i staje w nich Andrzej… z uśmiechniętą Alicją u boku. Promienieją oboje. Zdumiona Renata ledwo zdołała ‘dzień dobry’ z siebie wydobyć.
-Pani Renato – zaczął pan Andrzej. Ta lista z kontaktami już niepotrzebna. Ma pani doskonałe wyczucie i intuicję – dodał wskazując głową na Alicję.
-Ale… jak to? – wydukała zdumiona Renata.
-Spotkaliśmy się w sobotę na kawie. Były bardzo miło – zaczęła opowieść Alicja. –Tyle wspólnych tematów… Oboje lubimy rośliny i pracę na działce, lubimy włoskie filmy i włoskie jedzenie, denerwuje nas nuda. Tak dobrze się rozmawiało, że Andrzej zaprosił mnie na obiad. Ale w tej galerii było tylko sushi…
-A ja nie lubię sushi – wtrącił Andrzej. –Ja też nie- dodała Alicja. –Powiedziałam, że mam w domu pomidorową. Ale nie wiedziałam, czy wypada… -I poczęstowała mnie przepyszną pomidorową – uzupełnił jej wypowiedź Andrzej. Z ryżem! –Wolę z ryżem, niż z makaronem – przyznała cicho Alicja. –Pan pewnie też – dodała Renata, która z zachwytem przyglądała się tej parze. Jeszcze dwa dni temu było to dwoje samotnych ludzi. Dziś miała przed sobą uroczą i szczęśliwą parę w słusznym wieku, którym zakochanie odjęło po kilkadziesiąt lat.
–Uwielbiam swoją pracę – pomyślała z radością Renata.
niedziela, 3 marca 2013
Wiosna ach to ty
W powietrzu czuć wiosnę. A to znaczy….
KOBIECY PUNKT WIDZENIA:
Pierwsze promienie słońca, uśmiechy przechodniów, nadzieja, że w pracy wreszcie podwyżka, a w domu okna umyją się same. I szansa na wiosenne zauroczenie…
Idziesz, spieszysz się, bo nie wiadomo, co twój szef jeszcze dziś wymyśli, a tu nagle… bach. Mija cię ON. Wysoki, przystojny, z modnie przyciętymi włosami, w rozpiętym płaszczu i z szalikiem swawolnie tańczącym wokół szyi. Z torbą przerzuconą przez tułów. Bez papierosa w dłoni, czyli bez używek. No, może jednak z kubkiem kawy, tak jak nowojorczycy czy londyńczycy, którzy w drodze do pracy lub w przerwie bez kawy pitej z dużego kubka życia sobie nie wyobrażają. Tylko czarna, mężczyźni nie mogą okazywać słabości sącząc latte, bezkofeinową lub – o zgrozo – z odtłuszczonym mlekiem.
Czyli mija cię ON. Wyławia wzrokiem z tłumu. Rzuca spojrzenie spod długich rzęs (ale nie dłuższych, niż twoje, pociągnięte tym nowym reklamowanym tuszem pogrubiającym, wydłużającym i zagęszczającym). Już już macie się minąć na tym wąskim chodniku bez dziur i ruchomych płytek (które płytki chodnikowe ruszają się w marzeniach?), gdy nagle ON zauważa twą nietypową urodę i delikatny uśmiech, kompletnie nie widząc zmarszczek wokół oczu, krzyczących ‘wiele nocy nie spałam, często się stresuję, nie jestem już taka młoda…’ Ty na jego widok z wrażenia upuszczasz wszystkie notatki i książki, które mężnie dzierżysz w swych silnych (ale niezbyt umięśnionych) rękach, których końce zdobią paznokcie pomalowane na modną wiosenną odmianę pomarańczy (która niewielu kobietom pasuje, ale skoro modna, to trzeba tak się nosić). Wiatr zaczyna się zabawiać z twymi kartkami, ale ON pokazuje swą siłę i moc oraz chęć niesienia pomocy i umiejętność szybkiego podejmowania decyzji (jak te cechy przydadzą się w waszym małżeństwie!) i wiatr oraz chodnik im już nie zaszkodzą. Nie, notatki i książki nie wracają do twych rąk, bowiem ON postanawia ponieść za ciebie te ciężary. Ty nieśmiało, ale z wdziękiem, dziękujesz mu za pomoc. Ta wymiana spojrzeń, oddychanie wspólnym powietrzem, któremu smog nie przeszkadza, poczucie, że na Krakowskim Przedmieściu jesteście tylko wy dwoje. Ech.
– Może pozwoli się pani zaprosić na kawę? – Chętnie, dziękuję. I idziecie do przytulnej knajpki. Pijecie trzecią kawę (on czarną, ty latte z karmelem), rozmawiacie (on ma niski brzmiący głos, ty delikatny kobiecy), znajdujecie wspólne tematy (siatkówka lepsza od nogi, co ten Palikot wyprawia?, ciekawie zapowiada się najbliższy festiwal jazzowy, Tarantino jest genialny), śmiejecie się z tych samych rzeczy (ile śpi normalny człowiek? jeszcze pięć minut…). Wiosna, tak, już za chwilę, już ją czuję, już czuję te zmiany… Nie mogę się doczekać.
MĘSKI PUNKT WIDZENIA:
Marzec. Wiosna. Wieje! Ale dziewczyny zaczną nosić krótkie spódnice. Albo sukienki: wszystko jedno.
KOBIECY PUNKT WIDZENIA:
Pierwsze promienie słońca, uśmiechy przechodniów, nadzieja, że w pracy wreszcie podwyżka, a w domu okna umyją się same. I szansa na wiosenne zauroczenie…
Idziesz, spieszysz się, bo nie wiadomo, co twój szef jeszcze dziś wymyśli, a tu nagle… bach. Mija cię ON. Wysoki, przystojny, z modnie przyciętymi włosami, w rozpiętym płaszczu i z szalikiem swawolnie tańczącym wokół szyi. Z torbą przerzuconą przez tułów. Bez papierosa w dłoni, czyli bez używek. No, może jednak z kubkiem kawy, tak jak nowojorczycy czy londyńczycy, którzy w drodze do pracy lub w przerwie bez kawy pitej z dużego kubka życia sobie nie wyobrażają. Tylko czarna, mężczyźni nie mogą okazywać słabości sącząc latte, bezkofeinową lub – o zgrozo – z odtłuszczonym mlekiem.
Czyli mija cię ON. Wyławia wzrokiem z tłumu. Rzuca spojrzenie spod długich rzęs (ale nie dłuższych, niż twoje, pociągnięte tym nowym reklamowanym tuszem pogrubiającym, wydłużającym i zagęszczającym). Już już macie się minąć na tym wąskim chodniku bez dziur i ruchomych płytek (które płytki chodnikowe ruszają się w marzeniach?), gdy nagle ON zauważa twą nietypową urodę i delikatny uśmiech, kompletnie nie widząc zmarszczek wokół oczu, krzyczących ‘wiele nocy nie spałam, często się stresuję, nie jestem już taka młoda…’ Ty na jego widok z wrażenia upuszczasz wszystkie notatki i książki, które mężnie dzierżysz w swych silnych (ale niezbyt umięśnionych) rękach, których końce zdobią paznokcie pomalowane na modną wiosenną odmianę pomarańczy (która niewielu kobietom pasuje, ale skoro modna, to trzeba tak się nosić). Wiatr zaczyna się zabawiać z twymi kartkami, ale ON pokazuje swą siłę i moc oraz chęć niesienia pomocy i umiejętność szybkiego podejmowania decyzji (jak te cechy przydadzą się w waszym małżeństwie!) i wiatr oraz chodnik im już nie zaszkodzą. Nie, notatki i książki nie wracają do twych rąk, bowiem ON postanawia ponieść za ciebie te ciężary. Ty nieśmiało, ale z wdziękiem, dziękujesz mu za pomoc. Ta wymiana spojrzeń, oddychanie wspólnym powietrzem, któremu smog nie przeszkadza, poczucie, że na Krakowskim Przedmieściu jesteście tylko wy dwoje. Ech.
– Może pozwoli się pani zaprosić na kawę? – Chętnie, dziękuję. I idziecie do przytulnej knajpki. Pijecie trzecią kawę (on czarną, ty latte z karmelem), rozmawiacie (on ma niski brzmiący głos, ty delikatny kobiecy), znajdujecie wspólne tematy (siatkówka lepsza od nogi, co ten Palikot wyprawia?, ciekawie zapowiada się najbliższy festiwal jazzowy, Tarantino jest genialny), śmiejecie się z tych samych rzeczy (ile śpi normalny człowiek? jeszcze pięć minut…). Wiosna, tak, już za chwilę, już ją czuję, już czuję te zmiany… Nie mogę się doczekać.
MĘSKI PUNKT WIDZENIA:
Marzec. Wiosna. Wieje! Ale dziewczyny zaczną nosić krótkie spódnice. Albo sukienki: wszystko jedno.
poniedziałek, 11 lutego 2013
Wybory
Co jest gorsze: zakochać się w człowieku, który ciebie nie kocha? Czy przestać kochać partnera, który wciąż darzy cię uczuciem?
***
- Już tak nie potrafię – skarży się Ola. Długie blond włosy, dziewczęce rysy twarzy, modnie ubrana. Nie wygląda na 32 lata. – On mnie nie zauważa. Jeszcze niedawno przynosił kwiaty, świętowaliśmy wszystkie możliwe rocznice, od dnia poznania przez zaręczyny po ślub. Teraz nie umie nawet powiedzieć taniego komplementu. Na imprezach prawi miłe słówka wszystkim innym, tylko nie mi. Nie zauważa, że mam nową sukienkę, że zmieniłam perfumy. W łóżku jest dobry, ale bez inwencji, bez polotu. Niby na koniec rozmowy telefonicznej rzuca „kocham cię”, ale coraz trudniej mi to odwzajemnić.
- Rozumiem. Szaleństwo zakochania wygasło. I pewnie jest też dla ciebie niedobry? Tzn. nie ma czasu, ciągle w pracy, olewa cię…? – dopytuję, próbując zrozumieć Olę.
- Właściwie to nie. Jak wraca wcześniej z pracy, to robi obiady. Ostatnio mielone. Jak miałam grypę żołądkową, wziął urlop na żądanie i siedział przy mnie cały dzień. Co do wyboru filmu w kinie czy książki z półki – zgadzamy się bezbłędnie. Jest świetnym kierowcą, cierpliwie uczył mnie jeździć i nie zrobił awantury, gdy zarysowałam jego auto. Znajoma, która z nim pracuje, twierdzi, że w firmie nigdy nie widziała go flirtującego z jakąś kobietą. Na święta zawsze pamięta, co mi się ostatnio podobało, i nie skąpi na prezenty, także dla teściów i mojej babci. Sąsiadce pomógł coś naprawić, mojej mamie nigdy nie odmawia podwózki do miasta. Ale coraz częściej mówi o dziecku, o prawdziwej rodzinie… A ja tego nie chcę. Nie teraz. Choć jesteśmy razem 7 lat, w tym trzy po ślubie, czuję, że to nie był najlepszy wybór. Chociaż lubię go, cenię i podziwiam za wiele rzeczy, to jednak nie jest dla mnie już tym samym mężczyzną, co kilka lat temu. Czuję, że bycie z nim wysysa całą moją energię. On chciałby siedzieć w domu, wieczorami oglądać telewizję, a ja lubię wyjść, spotkać się ze znajomymi. Nie daję rady dalej tak rezygnować z siebie… Boże, ale przecież nie mogę od niego odejść. Kredyt mieszkaniowy, wszystko wspólne. Poza tym beze mnie nie poradzi sobie z terminowym płaceniem rachunków, zapomni o przeglądzie auta. W zasadzie nie jest mi z nim źle. Ale uczucia brak. To przyzwyczajenie tylko. Nie kocham go i już. Nie będę z nim szczęśliwa. Ale to byłby szok dla rodziców, znajomych... Czy mimo wszystko mam tak żyć, nie kochając go?
***
- Myślałam, że to zdarza się tylko w filmach. Ale piorun strzelił i we mnie – opowiadała mi jeszcze miesiąc temu Aneta. – W zasadzie nie jest zbyt przystojny, ale ma to coś w spojrzeniu, w postawie. Jest męski – odsunął mi krzesło w restauracji, nałożył na mnie kurtkę, gdy zaczął padać deszcz, przytrzymał mocno, gdy chciałam wparować na jezdnię wprost pod koła jakiegoś samochodu. Ładnie się ubiera. I mam z nim o czy rozmawiać: słucha rocka, lubi Stasiuka, uwielbia Woody’ego Allena. A jak gotuje! Przez tych parę tygodni dobrze się poznaliśmy. Przegadaliśmy telefonicznie i na fejsie dziesiątki godzin. Woli wcześnie wstawać, więc szykuje śniadanie: mi kanapki z serkiem i łososiem, sobie z polędwicą. Choć rzadko się to zdarza, bo ze swojego mieszkania ma podobno bliżej do pracy. Nie mogę się doczekać, kiedy poznam go z moją siostrą. Jestem przeszczęśliwie zakochana! Czy już mogę planować naszą przyszłość? A syn na imię będzie miał Franciszek, po dziadku. Oby zmysł kulinarny i talent muzyczny miał po Wojtku, bo wiesz, że ja nie umiem śpiewać – roześmiała się Aneta.
Dziś.
- Nie wiem, jak to możliwe! Przecież jeszcze 3 dni temu jedliśmy razem kolację i umawialiśmy się do kina. Słyszałam, jak kiedyś rozmawiał z jakąś kobietą przez telefon, ale on zawsze ma taki ciepły głos. Podobało mi się też to, że on podoba się innym kobietom, ale przecież wybrał mnie. – Aneta raz krzyczy, raz szlocha. Na zmianę. – Przecież mówił, że mnie uwielbia, że z nikim nie czuł takiej więzi jak ze mną. Pisał takie piękne SMS-y. Że zapracowany, ale tęskni za moimi ustami, że z tęsknoty przegląda moje zdjęcia w Internecie. I nagle ma inną? Że się zakochał? Jak to! Przecież jesteśmy dla siebie stworzeni! Jak Lily i Marshall. Jak Robin i Barney. Uwielbialiśmy oglądać razem ten serial… I co ja teraz zrobię? W dzień oszukuję się pracując i pracując, ale wieczory i noce są potworne. Pierwszy raz w życiu nie mogę jeść. Wino nie pomaga. Mówisz, że kiedyś ten ból przejdzie? Ale kiedy? Niedobrze mi na myśl o randce z kimś innym. Inni mężczyźni dla mnie nie istnieją. Przecież ja go kocham.
***
Co jest gorsze: zakochać się w człowieku, który ciebie nie kocha? Czy przestać kochać partnera, który wciąż darzy cię uczuciem?
***
- Już tak nie potrafię – skarży się Ola. Długie blond włosy, dziewczęce rysy twarzy, modnie ubrana. Nie wygląda na 32 lata. – On mnie nie zauważa. Jeszcze niedawno przynosił kwiaty, świętowaliśmy wszystkie możliwe rocznice, od dnia poznania przez zaręczyny po ślub. Teraz nie umie nawet powiedzieć taniego komplementu. Na imprezach prawi miłe słówka wszystkim innym, tylko nie mi. Nie zauważa, że mam nową sukienkę, że zmieniłam perfumy. W łóżku jest dobry, ale bez inwencji, bez polotu. Niby na koniec rozmowy telefonicznej rzuca „kocham cię”, ale coraz trudniej mi to odwzajemnić.
- Rozumiem. Szaleństwo zakochania wygasło. I pewnie jest też dla ciebie niedobry? Tzn. nie ma czasu, ciągle w pracy, olewa cię…? – dopytuję, próbując zrozumieć Olę.
- Właściwie to nie. Jak wraca wcześniej z pracy, to robi obiady. Ostatnio mielone. Jak miałam grypę żołądkową, wziął urlop na żądanie i siedział przy mnie cały dzień. Co do wyboru filmu w kinie czy książki z półki – zgadzamy się bezbłędnie. Jest świetnym kierowcą, cierpliwie uczył mnie jeździć i nie zrobił awantury, gdy zarysowałam jego auto. Znajoma, która z nim pracuje, twierdzi, że w firmie nigdy nie widziała go flirtującego z jakąś kobietą. Na święta zawsze pamięta, co mi się ostatnio podobało, i nie skąpi na prezenty, także dla teściów i mojej babci. Sąsiadce pomógł coś naprawić, mojej mamie nigdy nie odmawia podwózki do miasta. Ale coraz częściej mówi o dziecku, o prawdziwej rodzinie… A ja tego nie chcę. Nie teraz. Choć jesteśmy razem 7 lat, w tym trzy po ślubie, czuję, że to nie był najlepszy wybór. Chociaż lubię go, cenię i podziwiam za wiele rzeczy, to jednak nie jest dla mnie już tym samym mężczyzną, co kilka lat temu. Czuję, że bycie z nim wysysa całą moją energię. On chciałby siedzieć w domu, wieczorami oglądać telewizję, a ja lubię wyjść, spotkać się ze znajomymi. Nie daję rady dalej tak rezygnować z siebie… Boże, ale przecież nie mogę od niego odejść. Kredyt mieszkaniowy, wszystko wspólne. Poza tym beze mnie nie poradzi sobie z terminowym płaceniem rachunków, zapomni o przeglądzie auta. W zasadzie nie jest mi z nim źle. Ale uczucia brak. To przyzwyczajenie tylko. Nie kocham go i już. Nie będę z nim szczęśliwa. Ale to byłby szok dla rodziców, znajomych... Czy mimo wszystko mam tak żyć, nie kochając go?
***
- Myślałam, że to zdarza się tylko w filmach. Ale piorun strzelił i we mnie – opowiadała mi jeszcze miesiąc temu Aneta. – W zasadzie nie jest zbyt przystojny, ale ma to coś w spojrzeniu, w postawie. Jest męski – odsunął mi krzesło w restauracji, nałożył na mnie kurtkę, gdy zaczął padać deszcz, przytrzymał mocno, gdy chciałam wparować na jezdnię wprost pod koła jakiegoś samochodu. Ładnie się ubiera. I mam z nim o czy rozmawiać: słucha rocka, lubi Stasiuka, uwielbia Woody’ego Allena. A jak gotuje! Przez tych parę tygodni dobrze się poznaliśmy. Przegadaliśmy telefonicznie i na fejsie dziesiątki godzin. Woli wcześnie wstawać, więc szykuje śniadanie: mi kanapki z serkiem i łososiem, sobie z polędwicą. Choć rzadko się to zdarza, bo ze swojego mieszkania ma podobno bliżej do pracy. Nie mogę się doczekać, kiedy poznam go z moją siostrą. Jestem przeszczęśliwie zakochana! Czy już mogę planować naszą przyszłość? A syn na imię będzie miał Franciszek, po dziadku. Oby zmysł kulinarny i talent muzyczny miał po Wojtku, bo wiesz, że ja nie umiem śpiewać – roześmiała się Aneta.
Dziś.
- Nie wiem, jak to możliwe! Przecież jeszcze 3 dni temu jedliśmy razem kolację i umawialiśmy się do kina. Słyszałam, jak kiedyś rozmawiał z jakąś kobietą przez telefon, ale on zawsze ma taki ciepły głos. Podobało mi się też to, że on podoba się innym kobietom, ale przecież wybrał mnie. – Aneta raz krzyczy, raz szlocha. Na zmianę. – Przecież mówił, że mnie uwielbia, że z nikim nie czuł takiej więzi jak ze mną. Pisał takie piękne SMS-y. Że zapracowany, ale tęskni za moimi ustami, że z tęsknoty przegląda moje zdjęcia w Internecie. I nagle ma inną? Że się zakochał? Jak to! Przecież jesteśmy dla siebie stworzeni! Jak Lily i Marshall. Jak Robin i Barney. Uwielbialiśmy oglądać razem ten serial… I co ja teraz zrobię? W dzień oszukuję się pracując i pracując, ale wieczory i noce są potworne. Pierwszy raz w życiu nie mogę jeść. Wino nie pomaga. Mówisz, że kiedyś ten ból przejdzie? Ale kiedy? Niedobrze mi na myśl o randce z kimś innym. Inni mężczyźni dla mnie nie istnieją. Przecież ja go kocham.
***
Co jest gorsze: zakochać się w człowieku, który ciebie nie kocha? Czy przestać kochać partnera, który wciąż darzy cię uczuciem?
Subskrybuj:
Posty (Atom)