poniedziałek, 31 grudnia 2012

Subiektywny Ranking 2012

Gdy rok temu wrzuciłam na bloga pierwszy tekst, nie spodziewałam się, że 1 stycznia 2013 nadejdzie tak szybko. I że sporo się wydarzy. Cóż, wciąż jestem stanu wolnego, wciąż mam pracę, wciąż mam przyjaciół, wciąż tracę pieniądze na głupoty, wciąż lubię dobrze zjeść, wciąż pałam uczuciem do Jamiego Olivera, „Love actually” i Jo Nesbo, ale doszły nowe doświadczenia, nowe wrażenia. Dlatego czas na Subiektywny Ranking 2012 roku. Uprzedzam, w niektórych kategoriach zwycięzców będzie więcej, niż jeden.

Najlepsza książka: „Podróże do Armenii i innych krajów z uwzględnieniem najbardziej interesujących obserwacji przyrodniczych” Krzysztofa  Środy  (piękne i proste opowieści o spotkaniach, przyrodzie, smakach, zapachach, pokazujące jak piękna i prosta, a jednocześnie fascynująca potrafi być inność…); „Czarnobylska modlitwa” Swietłany Aleksijewicz (reportersko opowiedziane historie ludzi, najmocniej związanych z tragedią w Czarnobylu, od żony strażaka, który gasił wybuch, począwszy; przejmujące i mocne; nie doczytałam do końca, nie dałam rady); „Upiory” Jo Nesbo (kryminalne zwieńczenie historii o komisarzu Harrym Hole, która wciąga, niepokoi, zaskakuje, zaskakuje i jeszcze raz zaskakuje).
Najlepszy serial komediowy: „How I Met Your Mother” (Jak poznałem waszą matkę) – historia o przyjaźni, poszukiwaniu miłości w zakręconym Nowym Jorku, wierności, marzeniach, okraszona dużą dawką humoru, ironii i zabawy. PS Uwielbiam Barneya ;)  
Najlepszy serial: co robi dojrzała kobieta, której mąż okazuje się zdradzać ją z call-girl? Poznajcie Alicję Florrick, czyli „Żonę idealną” (świat prawników, dylematów życiowych, polityki, a w tle życie prywatne, rodzina, dzieci, wychowanie… plus świetna rola błyskotliwego, zdecydowanego i nieco znerwicowanego Eliego Golda, brawurowo zagranego przez Alana Cumminga).
Najlepszy spektakl teatralny: „Bracia Karamazow” Teatru Provisorium w reż. Janusza Opryńskiego (pisałam o tym na blogu) oraz „III Furie” teatru z Legnicy w reż. Marcina Libera (przejmujący, poruszający nerwy związek historii wojennej ze starożytnymi bogami i najbardziej współczesną współczesnością; niektóre wybory są potwornie trudne! A motyw przewodni „Gdzie są chłopcy z tamtych lat…” kołacze mi się w głowie do dziś). W tym kontekście napiszę jeszcze o najlepszej kreacji teatralnej na deskach Teatru Osterwy, która mnie kompletnie zaskoczyła: demonicznego Puka niezwykle plastycznie i wyraziście zagrał Przemysław Stippa (gdy wkroczył, a raczej wsunął się na scenę, aż mnie uniosło w fotelu). Choćby dla tej postaci warto obejrzeć „Sen…” (plus kształtne łydki Krzysztofa Olchawy w… białych rajstopach).
Najmilsze zaskoczenia: prezent od „Mikołaja” w Plazie oraz czerwone wino sączone z prawdziwych kieliszków… pewnej wrześniowej ciepłej nocy na ławce w parku akademickim w Lublinie.
Największe zaskoczenie: urodzinowa „Niespodzianka!” w wykonaniu siostry, brata, przyjaciół i kolegów z pracy, na którą kilka dni po urodzinach zupełnie nie byłam przygotowana; przecież był środek tygodnia, nikt prócz K., K. i A. do pubu miał nie przyjść, wszystkim coś wypadło, a potem… wyskok zza zasłony, z kwiatami i głośnym ‘Sto lat’. Zatkało mnie. To było cudowne ;)  
Najgorsze zaskoczenie: finał „Upiorów” Jo Nesbo (nie zdradzę, kto zamordował); słowa wypowiedziane około drugiej w nocy „Wiesz, jednak nie powinniśmy się spotykać, dla twojego dobra…”; kolizja aut (pierwsza myśl po uderzeniu: „nie, to nie dzieje się naprawdę”, kolejna: „Przecież spojrzałam w lusterko!”).
Najlepszy zakup: płyta Niny Simone, śliwkowy kostium przeceniony z prawie 300 zł na 59 oraz malinowe Huntery (kupione w Internecie, co mi się raczej nie zdarza).
Najgorszy zakup: balsam przeciw cellulitowi i rozstępom – w ogóle nie działa…
Największa strata: moje czerwone trampki nie nadają się już do chodzenia… ;(
Najlepsze cytaty: mam fatalną pamięć do cudzych słów, ale coś tam sobie ostatnio przypomniałam… 1) –Kiedy wygląd się nie liczy? – Kiedy kobieta jest ładna.
2) – Patrzcie, dostałem jej numer telefonu. Zaraz do nie zadzwonię. – Nie, od razu nie wypada. Musisz poczekać trzy dni. – Trzy dni? Bzdura, dzwonię zaraz. – Ale zasada trzech dni!!! – Zasada trzech dni? Kto ją wymyślił? – Jezus… (to oczywiście podpowiedź Barneya z How I Met Your Mother ;)
3) – Zarezerwowałem stolik dla dwóch osób. – Ale to tylko obiad!  - Zależy, jak dużo wypijesz… (powiedział dr House do dra Wilsona ;)
4) – Mężczyźni nie są jak autobusy. Następny nie będzie za 10 minut. (Anna w Downton Abbey ;)
5) W pubie: - Wygląda na mężatkę… - Tak sądzisz? Dlaczego? – odwracam się i pytam z uśmiechem. - Bo chowa pani rękę w kieszeni… ;)
6) „ Jesteś ideałem” i „Nie myśl sobie, że mnie inspirujesz”  ;) ;)
Najlepszy wyjazd: Portugalia i Włochy ex aequo, czyli od włóczenia się z Agą po starym Porto i Lizbonie, podjadania słodkości i koncercie fado w malutkiej knajpce po leżakowanie nad jeziorem Bracciano, włoską kawę i wygłupy z Kubą ‘Ajdormitobene’ ;).

Najlepsze jedzenie: tu mogłabym pisać i pisać, ale na pewno: papryczki marynowane i ryba zrobione przez nieocenioną Ewę, włoska uczta z owocami morza i pizzą z ziemniakami w Bracciano oraz tradycyjne portugalskie pastel de nata. Do tego żurawinówka mojej Mamy ;)
Drobne, ale ważne sukcesy: przejechanie prawie 500 km w ciągu dwóch dni (za kierownicą obcego auta, na nieznanej mi trasie, 8 miesięcy po zrobieniu prawa jazdy);  zrobienie całkiem dobrych klusek z makiem i bakaliami oraz około stu pierogów na wieczerzę wigilijną; autorstwo kilku ładnych i ambitnych audycji (np. o Zygmuncie Hertzu ;)
Największa zawodowa wpadka i sukces jednocześnie: wywiad z Jackiem Hugo-Baderem, świetnym reportażystą, autorem „Dzienników kołymskich”. Pojechałam do Krasnegostawu, żeby spokojnie porozmawiać z Jackiem (wtedy jeszcze Panem Jackiem), który był w trasie i spotykał się z czytelnikami. Pamiętam duży stres, bo ludzie, których cenię i podziwiam, także mnie stresują. Jacek okazał się przesympatycznym rozmówcą, przede wszystkim ciekawie opowiadającym o swych doświadczeniach, mówiącym energicznie, z wyczuwalną w głosie pasją. Cóż, krótko powiem, że finał był taki, iż po prawie dwóch godzinach rozmowy, gdy Jacek powiedział „Pani Agnieszko, czuję, że to było ważne, że padło tu kilka ważnych zdań”, mój sprzęt nagraniowy odmówił posłuszeństwa…. Po prostu nie zapisał ostatniego znacznika, czyli większości rozmowy. Co za wstyd! Co za strata! Do Lublina wracałam z płaczem. Na szczęście Jacek zaprosił mnie kolejnego dnia ponownie do Krasnegostawu. Byłam, nagrałam. Wiedziałam, że drugi raz nie będzie tak samo, ale… mimo wszystko wywiad uznaję za ciekawy, audycję za udaną. A sam Jacek Hugo-Bader to człowiek niezwykle ciekawy, wartościowy, zwyczajnie dobry. I to chyba także uznaję za swoje największe szczęście nie tylko tego roku: że wciąż poznaję naprawdę sporo wartościowych, interesujących, po prostu fajnych ludzi. A mieć takich wokół to prawdziwy skarb. Świat nie jest zły, skoro są na nim tacy ludzie. I to mnie ogromnie raduje ;)

PS Dziękuję Wam wszystkim, że jesteście i znajdujecie czas, by czytać moje wypociny. Niektórzy czytują także w Katowicach czy Wrocławiu, niektórzy nawet w Stanach i w Holandii. Dziękuję ;)  I dobrego kolejnego roku

9 komentarzy:

  1. Najlepszy wpis w 2012 roku na blogu Agi Krawiec. Właśnie ten. Usmiałem się.

    OdpowiedzUsuń
  2. Naliczyłam dwa ze swoim udziałem :-))))) Mam nadzieję na lepszy wynik przy rankingu roku 2013.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. gdyby tak dobrze policzyc, to i ze 3 ;)

      Usuń
    2. A ja trzy! Ale i tak najważniejsze jest to, że moje niebieskie buty przeżyły Twoje czerwone trampki! ;)

      Usuń
    3. Wiadomo, kto imprezował wiecej, a kto ma chłopaka i... siedzi wieczorami w domu ;)

      Usuń
    4. jedno drugiego ani trzeciego nie wyklucza ;)

      Usuń
  3. W Niemczech tez czytaja ;) Pzdr!

    OdpowiedzUsuń
  4. W Krakowie/Niepolomicach tez czytaja. SCISKAMY!

    OdpowiedzUsuń