niedziela, 13 stycznia 2013

Po sąsiedzku

- Pani Paulino – drzwi mieszkania obok otworzyły się i wychyliła się głowa, a za nią całe niewysokie i okrągłe ciało 70-letniej pani Wioletty – był listonosz i mam paczkę dla pani.
- Dziękuję, cieszę się, że nie muszę iść po nią na pocztę – odpowiedziała Paulina, siłując się z zamkiem w swoich drzwiach. I razem weszłyśmy do jej mieszkania.

- Pani Wioletta jest miła i pomocna, czasem aż za bardzo… Dlaczego? Kilka razy już mnie częstowała jedzeniem. Raz dała kawałek ciasta – przyjęłam, nie wypadało odmówić. Innym razem – gołąbki nadziewane ryżem i mięsem. Cóż, akurat do jej gotowania, a właściwie warunków mieszkaniowych, mam pewne wątpliwości, więc i tak nie jem, co mi podaje… W kontekście gołąbków powiedziałam – zgodnie z prawdą – że nie jem mięsa. I zaczęło się wypytywanie: jak to możliwe? To co jadam? Raz wracam z pracy – dodaje Paulina – a ona otwiera drzwi i na talerzu podaje mi galaretę. Mówię, że nie, dziękuję, przecież nie jadam mięsa. Ona na to: Ale to nie mięso, to zimne nóżki! Męczy mnie to trochę, ale z drugiej strony rozumiem ją. Jest sama, nie ma z kim pogadać i cieszy się, gdy może mi się w jakiś sposób przysłużyć. Tylko bywa to męczące. Ona słyszy nawet, gdy próbuję na to czwarte piętro wejść naprawdę cicho – dziwi się Paulina. - Bywa, że otwiera drzwi i bez skrępowania mówi ‘dzień dobry’ albo pyta, kim był ten młody człowiek, który mnie wczoraj odwiedził. Ale – mimo tego wtrącania się – nie czuję, żeby mnie krzywdziła. Wręcz przeciwnie…

Przeczytałam na Onecie artykuł o złośliwych sąsiadach, wśród których przeważają plotkarki i matrony po 60-tym roku życia, których ulubionym zajęciem jest dokładne kontrolowanie życia innych na osiedlu i informowanie o tym im podobnych. Fakt, bywa to trudne, ale czy z sąsiadami naprawdę jest się tak trudno dogadać?

Gdy mieszkałam na Kalinie w Lublinie, sąsiad specjalnie wyszedł na korytarz, aby mnie poznać. Ale pożartował, zawołał żonę, żebyśmy się zobaczyły, ‘bo wypada znać miłych sąsiadów’.
Na wsi, z której pochodzę, sąsiedzi wiedzą o sobie dużo. To naturalne. Czasem dziwnie spojrzą, skomentują, zapytają ‘z ciekawości’ o innych, czego nie wiedzą, to dopowiedzą, ale zwykle są życzliwi: zagadają, dokarmią psa, gdy wyjeżdżasz, zagonią kury, które uciekły za płot… Zaniosą ciasto na święta samotnej sąsiadce, zawiozą ją do lekarza i odwiedzą ze słoikiem rosołu w szpitalu, bo kto inny mógłby ją odwiedzić?

W Lublinie, w bloku pełnym stancji i zamieszkujących je głównie studentów, sąsiadów ledwo kojarzę. Ci na moim piętrze zmieniają się często. Zwykle młodsi ode mnie o kilka, nawet kilkanaście lat, mijani na klatce schodowej nawet ‘dzień dobry’ nie powiedzą, chyba że reagują na moje. Poza tym jest głośno, bo kto jak kto, ale studenci imprezować potrafią. Lubią włączyć głośną muzę, od Elektrycznych Gitar przez hip-hop po „Ona tańczy dla mnie…”. Na okrągło. Lubią o północy wyjść na schody, nie robiąc sobie nic z ciszy nocnej, i plotkować oraz palić fajki. Lubią się bawić. Ale do tego się już przyzwyczaiłam. Do niedawna za ścianą była para, która naprawdę głośno się kłóciła. Właściwie ona wrzeszczała na niego. Nie wiem, czy słusznie czy nie, ale 20 minut non-stop energicznego wyrzucania z siebie ‘ty kur…’, ‘ty chu…’ i ‘wypier…’ potrafiło zmęczyć. Niestety, chyba tylko mnie… Od kilku miesięcy jednak tej pary za ścianą już nie ma, a na jej miejscu są dwie studentki z bardzo dziwnym gustem muzycznym i kolegami, którzy po północy potrafią stać pod ich drzwiami i po cichu – żeby nie przeszkadzać sąsiadom chyba – mówić: -Otwórzcie, ej, otwórzcie...  Ale da się to przeżyć. Gorzej z sąsiadką z dołu…

Blok, w którym mieszkam, jest niezwykle akustyczny. Kroki sąsiada z góry po uginającym się parkiecie, rozmowy różnych osób w pionie, w którym mieszkam, a wieczorem, gdy w ogóle jest nieco ciszej, słychać nawet dźwięki komórek, plotki przez telefon czy efekt zamykanego komputera. Ale najgorzej, gdy w środku nocy potrafią mnie zbudzić jęki sąsiadki z dołu… Tak, z dołu! O trzeciej w nocy trudno mi było stwierdzić, skąd te jęki i krzyki pochodzą… Swoją drogą: podziwiam, seks o 2:20, o 3:15, o 4:00… czasem tej samej nocy! Bo że głośno kochają się w dzień, o 15:00, o 18:00 czy o 22:00, to mnie nie denerwuje, ale takiej pobudki w nocy nikomu nie życzę. Ostatnio po interwencji (kartka pod wycieraczką) są troszkę ciszej, ale tylko troszkę…  Dodam, że już teraz ich seksualne igraszki mnie nie dziwią. Gorzej natomiast, gdy mam gości i oni nagle takie odgłosy słyszą. Cóż, po tych jękach sąsiadkę bym poznała chyba wszędzie. Choć jej twarzy nie pamiętam (widziałam ją może dwa razy?). Wolałabym mieć jednak ‘normalnych’ sąsiadów, nawet takich jak pani Wioletta. Wtedy nie tylko czułabym się w domu bezpieczniej, ale i miałabym z kim w bloku słów parę zamienić, a gdyby nawet ciekawiło ją moje życie, to miałabym satysfakcję, że ubarwiam komuś szarość dnia codziennego.

PS Gdy stawiam kropkę w ostatnim zdaniu, moi sąsiedzi z dołu także kończą (wiadomo co ;) Jest niedziela, godzina 14:45.

2 komentarze:

  1. oj tam, wymagasz, żeby w takiej chwili być cicho:D połóż jakiś knebelek z futerkiem na wycieraczkę - może polubią? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej, Aga - przecież nie mieszkamy w tym samym bloku, a mam dokładnie to samo. Ostatnio sąsiedzi jakoś przeoczyli, że ksiądz po kolędzie chodzi i chyba go nie usłyszeli, jak pukał :) - żadna pora im nie przeszkadza, nie to, żeby zawiść mnie zżerała, ale mogliby czasem dać na wstrzymanie - zwłaszcza, jak mam gości...
    M.S.

    OdpowiedzUsuń